Jeszcze chwilę temu odhaczałam kolejne dni
kwietnia. Ogólnie miesiąc
upłynął mi w szaleńczym tempie. Odnoszę wrażenie, że dzień gonił już następny i
w takim galopie witam w maju :) A już niebawem czerwiec, co w sumie cieszy mnie
z kilku powodów, ale nie o tym teraz.
Dzisiaj podzielę
się małymi i większymi wydarzeniami kwietnia.
Tradycyjnie już zacznę od książek. W tym miesiącu przeczytane tylko dwie
pozycje i być może byłoby więcej, lecz całą moją czytelniczą uwagę zaskarbiły „Palmy na śniegu” Luz Gabas. Ebook
wybrany intuicyjnie, szukałam czegoś innego, by odetchnąć od kryminałów,
polityki oraz innych tematów. Pragnęłam książki, która mnie pochłonie, pobudzi.
Może lekko wstrząśnie?! ;) Przekonałam się, że intuicja mnie nie zawiodła,
wybór był bardzo trafny, a ja rozsmakowałam się na dobre w pięknie opisanej
historii przez Luz Gabas. Nie spodziewajcie się tutaj wartkiej akcji, nagłego
rozwoju wypadku. Oj nie! Jest zupełnie inaczej, „Palmy na śniegu” przypominają
leniwego kota wygrzewającego się w słońcu - nigdy nie wiadomo kiedy przerwie
słodką drzemkę ;)
„Palmy na śniegu” Luz Gabas
Jak często
spotykacie książkę, której nie chcecie skończyć i smakujecie każde
słowo/wydarzenie, a losy bohaterów wciągają przez wspaniałą sieć wątków, na
które składają się rodzinne tajemnice, odkrywane sekrety niczym kolejne warstwy
pośród starannie utkanej pajęczyny, jaką jest życie?
W moje ręce
trafiła książka, która pochłania niczym wir, z trudem odkłada się do kolejnego
razu, i nie sposób od niej się oderwać przeciągając tę chwilę w myśl
"jeszcze jednej strony" :) Dlatego postanowiłam podzielić się swoimi
odczuciami :)
Bez obaw, nie
będę zdradzać fabuły. Chciałabym za to rozpalić w Was ciekawość. Dobrych
książek nigdy dość, a ta do takich należy bez dwóch zdań.
Sięgając po
„Palmy na śniegu” Luz Gabas nie spodziewałam się TAKIEJ pozycji. Już nie
pamiętam, kiedy tak starannie smakowałam lekturę, upajając się każdym obrazem,
postaciami. W moim odczuciu jest to bardzo starannie napisana powieść
obyczajowo- historyczna, dzięki której warto także zgłębić wątki historyczne.
Dwutorowa opowieść odsłania kawałek po kawałku wydarzenia obejmujące czasy
współczesne oraz te z przeszłości. Poszczególne części/rozdziały splatają się w
sposób nierozerwalny, odsłaniając złożone problemy związane z kolonizacją
Afryki przez Hiszpanów, różnice kulturowe oraz etniczne. Na tym tle rozwija się
wzruszająca historia o miłości, przyjaźni, odpowiedzialności i ogromnej
tęsknocie za innym światem. Za światem utraconym, który był tak daleki, a
jednocześnie tak bliski. Przy tym zapoznajemy się z całą paletą emocji, doznań
które scalają i dzielą ludzkie losy.
Niezwykle barwny
język (brawa dla tłumacza w moim odczuciu) - plastyczne opisy przyrody
pobudzają wyobraźnię, sylwetki bohaterów są wyraziste i tocząca się akcja
została poprowadzona w interesujący sposób. Co więcej, Autorka pełni funkcję
Przewodnika-opisała historię w taki sposób, że każdy Czytelnik ma miejsce na
własną ocenę, rozważania postępowania bohaterów. Nie ma gotowych rozwiązań: nic
nie jest ani białe, ani czarne. W wielu momentach odczułam intensywność tej
historii, która daje do myślenia, osadza się w głowie i sercu. Rodzi pytania.
W kolejce czeka
kolejny tytuł tejże autorki "Czarownice z Pinerejów"
Drugą przeczytaną
(a raczej wymęczoną) przeze mnie pozycją jest "Zwilczona. O kobiecej intuicji, mazurskiej magii i ogromnej
miłości" autorstwa Adrianny Trzepioty.
To był impulsywny
zakup, spodobał mi się tytuł "Zwilczona" - pomyślałam, że może być
ciekawą opowieścią na popołudnia przy kawie. Początek historii jest obiecujący,
jednak odnoszę wrażenie, że im bardziej zagłębiałam się w historię, to czegoś
mi brakowało. Kilka wątków ma potencjał, lecz zostało słabo rozwiniętych. Z
kolei te, które dominują charakteryzują się ogromnym stopniem marzycielstwa i
wiecznego dumania. Bohaterka jest dla mnie niczym Mimoza, z jednej strony
pomaga przyjaciółkom, jest aktywna, łączy życie prywatne z zawodowym, ale samą
siebie spycha na margines. Bardzo niewiele dowiadujemy się o samym małżeństwie
głównej bohaterki, a to, co podaje nam Autorka skupia się wokół wydarzeń po
wypadku Jej męża. Wtedy też zachodzi pewna transformacja w nim samym, czy
naprawdę tego wcześniej w nim nie widziała? (a może celowo nie zostało to
opisane) aż nie chce mi się wierzyć (z drugiej strony czasami widzimy tylko to,
co chcemy;)). Historia z zauroczeniem innym mężczyzną jest przedstawiona w
bardzo bajkowy i oderwany od rzeczywistości sposób. Finał tego romansu jest
łatwy do przewidzenia. Do tego intrygująca historia rodzinna, elementy magii,
poezji, duchowych przesłań. Wszystko ładnie i pięknie, lecz wynudziłam się
przeokrutnie. Być może gdybym sięgnęła po taką lekturę mając naście lat
pochłaniałabym z wypiekami na twarzy i wygrawerowała sobie w głowie motto
"nie zapominaj o sobie" ;) a to z kolei nie jest dla mnie niczym
nowym, ponieważ tak zostałam wychowana. Z drugiej strony gdybym miała naturę
wiecznej romantyczki z głową w chmurach, która czeka na księcia na białym
koniu, to przesłanie "Zwilczonej" byłoby czymś nowym?
Co mnie motywowało do przeczytania jej do końca? obrazy, fascynujące ilustracje autorstwa Sylwii Kalinowskiej - zachęcam do
obejrzenia innych prac /link/ Jest to jedyny atut "Zwilczonej", dla
którego nie żałuję zakupu. W przeciwnym wypadku znalazłaby się w folderze
"do zapomnienia".
Ciekawa jestem,
czy znacie ten tytuł i jakie są wasze odczucia :) A może posiadacie inne
pozycje, którymi można zasilić folder "do zapomnienia" ?;)
Scrapbooking/cardmaking - nowa pasja, hobby, zajęcie w najlepsze
zdominowało pokłady wolnego czasu. Nie, nie planuję "zmiany branży"
jak zostałam o to zapytana w zabawny sposób, choć być może od czasu do czasu
czymś się pochwalę. Jeżeli będzie czym :D
Jest to dla mnie
zupełnie nowy obszar, ale niesamowicie fascynujący. Morze możliwości w pełnym
słowa znaczeniu. Znalazłam kilka inspirujących miejsc w sieci, od blogów przez
kanały na YT po grupy na Fejsie. Podglądam też nieśmiało profile na IG.
Dlatego też
postanowiłam iść krok dalej i zdecydowałam się na zakup maszyny Sizzix Big Shot. Dzięki niej mogę
cieszyć się różnego rodzaju wykrojnikami, wytłaczaniem i wiele obco brzmiących
nazw nabiera nowego znaczenia :D Co więcej, okazuje się, że nie jestem
pozbawiona zdolności manualnych. Niby o tym wiedziałam, bo trochę dłubałam to i
owo, ale mnie ogólnie brakuje cierpliwości. Lubię widzieć efekty bądź
postępującą pracę w dynamiczny sposób. A to akurat tego typu rękodzieło oferuje
:) Nie sposób też nie wspomnieć o narzędziach! Wybór farb, tuszy, mgiełek,
kredek, papieru jest ogromny, by nie rzec przytłaczający. Chciałoby się
wszystko :D A stojąc w sklepie pomiędzy regałami dostaję oczopląsu i odkrywam
rzeczy, o których nie miałam pojęcia bądź nawet nie sądziłam, że takie cuda
mogą być.
Tyle o mojej
nowej fascynacji, bo zapewne jeszcze będę wracać do tego wątku. Zmiany są dobre.
Taka zmiana
dobrze mi służy i coraz bardziej upewnia, że obrałam właściwą drogę jeżeli
chodzi o prowadzenie bloga, konta na FB i IG. Swoją drogą ostatnio dotarło do
mnie, że na Instagram wkrada się coraz więcej komercji. Brakuje mi swojskich kont, które po prostu dzielą się okruchami dni
bez potrzeby wystylizowanej rzeczywistości. Jeżeli znacie takie profile, zostawcie w komentarzu namiary :)
Kosmetycznie. Blog zawsze będzie ściśle powiązany ze światem
kosmetycznym, w mniejszym lub większym stopniu ;) Dlatego też podsumuję kwieceiń
i pod tym kątem. Na Instagramie i częściowo na FB zamieszczałam moje zestawy
kosmetyków do pielęgnacji twarzy z podziałem na rano oraz wieczór. Będzie to
dobra baza do rozwinięcia tematu oraz aktualizacji w najbliższych tygodniach.
Aktualnie najważniejszą nowością jest
peeling Iwostin Perfectin Re-Liftin z 7% kwasem laktobionowym. Świadoma
pielęgnacja, to mój klucz do sukcesu nie tylko nad zapanowaniem nad rosacea,
ale przede wszystkim w utrzymaniu skóry w dobrej kondycji. Dlatego pokładałam
duże nadzieje w tym preparacie, a po zapoznaniu się z jego składem INCI byłam
przekonana o słuszności własnej decyzji. I nie pomyliłam się. Jestem z niego
ogromnie zadowolona. Efekty oraz działanie pokazują MOC. Na pełną recenzję
stanowczo za wcześnie. Niemniej jednak cieszę się, że odstawiłam kwas
azaleinowy.
Kolejny produkt,
to cudo z Japonii - Placenta Lotion. Cieszę się jego działaniem od wielu
tygodni i stal się bezapelacyjnym odkryciem. Zamierzam poświęcić mu więcej
miejsca na łamach bloga, bo na to zasługuje.
Na mojej półce pojawiło się także kilka innych
nowych produktów: Emma
Hardie Midas Touch Face Serum (zaczęłam to serum łączyć z kremem EH Amazing
Face Age Support Cream i w takim połączeniu jest znacznie lepiej. Szkoda
tylko, że serum samo w sobie za wiele nie robi.), Biodroga Moisture Care +
Moisturizing Eye Contour Fluid, Odacite Gt + L Green Tea - Lemongrass Serum
Concentrate Radiance Effect oraz Lancome Soleil Bronzer SPF 50 Smoothing and
Refershing Protective Cream Luminous and even tan. Napiszę o nich szerzej za jakiś czas.
Z nowości w
makijażu za wiele się nie dzieje, dokupiłam drugi kolor (nowa wersja) YSL Touche clat Le Teint B20, lecz o
tym podkładzie będę pisać obszerniej i mam nadzieję, że jeszcze przed urlopem
zdążę co nieco opowiedzieć. Po kilku miesiącach używania uzbierało się kilka
wniosków i moja opinia pozostaje niezmienna. Znalazłam dla siebie podkład prawie
idealny. Dlaczego prawie? O tym już niebawem :D
Tak jak
planowałam, zrealizowałam zakup sypkiego
pudru La Mer. Duża odsypka, którą miałam do testów wystarczyła mi na
naprawdę długi czas i przekonała, że chcę używać go na co dzień. Bardzo lubię
pudry sypkie, stanowią moją podstawę makijażu, po prostu :)
W sieci jest dużo zamieszania wokół lakierowej
marki NCLA, postanowiłam
sprawdzić to na własnych paznokciach :D Wybrałam jeden lakier kolorowy, który
pięknie pokazała MANIAblog.pl
- odcień Donna - przepiękny fiołkowy odcień. Do tego dobrałam bazę
Collection Fashion Treatment Nail Lacquer Ridge Filler - Get Even i lakier nawierzchniowy
Collection Fashion Treatment Nail Lacquer Extented Topcoat - Gelous. Kolorowy lakier Donna wyróżnia się przede wszystkim odcieniem w którym jest zatopiona ogromna
ilość bardzo drobnego brokatu który widoczny w opakowaniu na paznokciach ginie
i w zależności od światła widać go mniej lub bardziej (w mojej ocenie nadaje
przykurzonego efektu ;)), kremową formułą (nie mylić z wykończeniem), szerokim
pędzelkiem. Do pokrycia starczy jedna warstwa lub dwie cienkie, ja wybieram
drugi wariant. Schnie tak sobie, i niestety
top coat Gelous nie jest mistrzem w swojej klasie. Jestem wielką fanką
Seche Vite, bez którego nigdzie się nie ruszam :D Gelous potrzebuje ok. 20
minut i wykończenie w niczym nie przypomina SV. Używałam go już kilka razy i
nie sądzę aby z tego narodziła się przyjaźń ;) Miłe zaskoczenie za to jeżeli chodzi o bazę wypełniającą/wyrównującą
płytkę paznokci Get Even. Spełnia swoje zadanie w 100%, mogę nosić ją solo
- pozostawia bardzo ładny efekt w stylu moich lepszych paznokci - zupełnie
inaczej niż baza NT Foundation II której mleczne wykończenie matowi paznokcie i
źle się czuję z takim efektem. Czy Get Even jednocześnie przedłuża trwałość
lakieru jak o tym zapewnia producent? jeszcze nie wiem, na nowo noszę krótkie
paznokcie (polubiłam taką długość coraz bardziej :)) i nie zapowiada się zmianę
w tej kwestii. Mimo wszystko będę czujna :D Poszczególne produkty doczekają się
pełnych recenzji.
Z ciekawości porównałam Essie Suite Retreat i NCLA
Donna - jak widać
kolorystyka jest zbliżona, choć nie taka sama. Suite Retreat, to czysty fiołek
;) lecz Donnie nie można odmówić uroku. Cieszę się, że mam oba kolory.
Zrealizowałam też
plan dotyczący zakupów, czyli Shea
Moisture w natarciu :))) poza tym dokupiłam kolejne opakowanie kremu z
filtrem Lancome. Tyle nowości :)
W maju żyję już
czerwcem, a mianowicie pobytem w Polsce. Cieszę się na wspólne chwile z Mamą,
odwiedzeniem znajomych kątów i paroma innymi drobiazgami. Do tego maj powitałam
w wielu odcieniach róży :) i one będą mi towarzyszyć przez najbliższe tygodnie.
Postanowiłam też zrealizować plan nabycia własnej flaszki Eau d’Italie Paestum
Rose EDT w ramach prezentu dla samej siebie :D
Pozdrawiam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.