Na ten krem
miałam ochotę od wielu miesięcy, dokładnie od kiedy przeczytałam recenzję
Sylwii na blogu Stellaililly.pl potem jeszcze trafiłam na kilka konkretnych uwag
ze strony Arsenic KLIK! Spodobał
mi się skład i zdecydowałam, że
wpada na listę. Pewnie kupiłabym go wcześniej, lecz brakowało tzw.
"okienka" i kiedy upewniłam się, że nie ma żadnych problemów z wysyłką
za granicę odłożyłam to w czasie. Pomysł zrealizowałam ponad 3 miesiące temu i
od razu wjechał na półkę ;)
Niech Was nie
przeraża dopisek "for men", to po pierwsze :P więcej możecie
dowiedzieć się z firmowej strony Nasine. Koszt
kremu łącznie z przesyłką rejestrowaną wynosi 250 zł, kontakt i wszystko
związane z obsługą na bardzo dobrym poziomie. Nie mam zastrzeżeń. Do zakupu
zostały jeszcze dołączone sample kosmetyków Femi. Niby mała rzecz, ale pokazuje
dbałość o klienta.
Opakowanie, to tradycyjny szklany słoiczek i tutaj mała
prośba w stronę firmy - nie lepiej byłoby go umieścić we flakonie z pompką w
stylu air less? ;) Pojemność 50 ml,
czytelne oznaczenie serii z dokładną datą ważności. Zapach, dla mnie to mieszanka lukrecji z eukaliptusem - nie
przeszkadza mi, ale mój mąż wykrzywił się :D - przeprowadziłam kilka testów na
mojej lepszej połowie, ale zaznaczam, że krem kupiłam dla siebie :))) Konsystencja samego kremu jest
przyjemna, lekko budyniowo-żelowa, jednak w kontakcie z moją skórą (oraz męża
podczas króliczenia :D) pokazuje swoją
woskową stronę. I nie jest to przyjemne.
Nakładanie kremu samo w sobie
zostało pozbawione tej charakterystycznej gładkości którą lubię, brakuje mi
poślizgu. Trochę szkoda, bo to co widać w słoiczku i tuż po wyciągnięciu już
nie jest takie cudowne podczas aplikacji i chwilę po niej, aczkolwiek krem jakby dostosowuje się do skóry i kilka
minut po wklepaniu stapia się z nią w bardzo komfortowym wydaniu. Tylko, że
zanim to nastąpi musi wydarzyć się mniej przyjazna część. Nie dawało mi to
spokoju, ponieważ im dłużej go używałam tym bardziej doceniałam właściwości. Nie
jest to może krem moich marzeń, ale ma potencjał. Postanowiłam, że skoro samodzielnie nie daje rady, to trzeba go czymś
podkręcić ;) I tutaj wykorzystałam ulubiony olejek Pai, potem włączyłam
serum hialuronowe Pestle & Mortar a na końcu wymiennie olejowy Elixir
Leahlani. W związku z tym nie ocenię
działania kremu samego w sobie, bo najzwyczajniej nie byłam go w stanie
stosować w takim wydaniu. Nie liczyłam, że sam w sobie zastąpi serum bądź inne
dodatki, lecz założyłam że będzie dobrym
nawilżaczem podstawowym. Przez ten czas, gdy starałam się wykorzystywać go
solo zauważyłam, że skóra reaguje na niego dość dobrze. Niestety proces
nakładania i odczucia z nim związane nie zachęcały do kontynuowania pielęgnacji
w takim wariancie.
Czasem bywa tak,
że super skład INCI nie do końca sprawdzi się w przypadku naszej skóry. Nie ma pewniaków,
po prostu. Dla mnie ten krem uratowały sera
olejowe i serum z kwasem hialuronowym, co więcej - mam ochotę powrócić do tego
zestawu jesienią. Dam jeszcze jedną szansę Nasine :) Być może mnie zaskoczy?
Chciałabym ;)
CDN...
Pozdrawiam serdecznie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.