Tak jak obiecałam, rozpoczynam kontynuację wątku
dotyczącego "kolorsów" z The Ordinary, które były chyba jedną z najbardziej
wyczekiwanych premier tego roku w światku urodowym, a szczególnie wśród osób,
które interesują się działaniami koncernu Deciem (swoją drogą ciekawe jak to
teraz będzie, ponieważ Estee Lauder stał się inwestorem Deciem - do poczytania KLIK!. Co mnie nie
dziwi, ale to już rozważania na inną okazję.)
Aby uniknąć powtórzeń wszystkich
zainteresowanych/ciekawskich etc. odsyłam do mojego poprzedniego wpisu /KLIK!/ Znajdziecie tam prawie wszystkie wymagane
informacje, dzisiaj będzie strona praktyczna plus krótkie
omówienie/podsumowanie --- czy było warto? ;)
Pierwsze wrażenia
były mieszane, zakup nie wygenerował zadowolenia jakiego oczekiwałam. Ryzyko
poniosłam niewielkie, te podkłady nie są drogie, nie rujnują kieszeni i w sumie
można zaryzykować. Bo dlaczego nie ;)
Z drugiej strony mamy pewne plusy, takie
jak: poziom nasycenia pigmentu, który zapewnia świetne krycie przy niezwykle
cienkiej warstwie; serum jest delikatne i prezentuje się jak druga skóra,
trwałe - testowałam makijaż z nim w roli głównej podczas upałów i byłam pod
wrażeniem (nadal jestem :D), nic złego się nie wydarzyło (nie podrażnił, nie
zapchał itd.).
Zacina się pompka
(dlatego nie jestem taka pewna czy warto zabierać je w podróż), nie jest to
regularne ale od czasu do czasu tak się dzieje i narobiłam sobie bałaganu
jednocześnie przekonując się jak bardzo serum jest napigmentowane (szorowałam
skórzaną kanapę, ciuchy poszły do prania po wstępnym kontakcie z odplamiaczem i
długo pucowałam drewniany stolik.... także lepiej uważać). Z pudrowym wykończeniem na które narzekałam poradziłam sobie w inny
sposób, zadbałam też o porządne nawilżenie i rozprawienie się z suchymi
skórkami (tak, to bywa możliwe :D ale wymaga cierpliwości, uwagi i sumiennego podejścia).
Jak już ustaliłam, wszystko zaczyna się od przygotowania skóry. Nie ma w tym
nic odkrywczego i każdy przyzna mi rację. Zależy ono wyłącznie od nas, dobrej
woli i rozeznania. W moim przypadku wiedziałam gdzie leży problem, zaczęłam też
eksperymentować. I w taki oto sposób przekonałam się, że serum świetnie
współpracuje z innymi podkładami. Można
je dowolnie wymieszać (zmienia też rodzaj wykończenia) w celu rozjaśnienia
lub przyciemnienia podkładu (w zależności od koloru jaki posiadamy i jaki
chcemy uzyskać) - rewelacyjnie współpracuje z YSL Touche Eclat (mam za ciemny
kolor omyłkowo kupiony jakiś czas temu i rozjaśniałam go czymś innym, lecz serum
The Ordinary nadaje jeszcze więcej lekkości temu podkładowi). Mieszałam także z
Revlonem ColorStay i Rimmelem Wake Me Up - naprawdę warto pokombinować. I teraz
przechodzę do najważniejszej części, czyli przygotowania skóry. Pierwsze testy odbywały się na kremie
Pestle & Mortar Hydrate Lightweight Moisturiser. Niestety ten krem ani
wcześniej, ani póżniej nie okazał się dobrym wyborem pod makijaż z serum The
Ordinary w moim przypadku. Zaczęłam
testy z bazami Make Up Studio Neutralizer (obiecująco), Koh Gen Do Color
Base Lavender Pink (świetny efekt), Smashbox Photo Finish Primer Water (nieźle)
oraz kremami z filtrem (tutaj najlepsze efekty osiągam z Avene SunsiMed /prezentacja/).
Aplikacja, jak zwykle niezastąpiony okazał się Beauty
Blender *_* dzięki niemu zanika też pudrowość, ale serum nakładane pędzlem miało
tendencję do rozmazywania się. Palce także nie okazały się pomocne, produkt
pozostawiał smugi i efekt końcowy był taki sobie.
Odstawiłam tonik samoopalający z Eco Tan /recenzja/ i stwierdzam, że kolor jest OK, co prawda
jest to ładny beż z żółtymi tonami a nie neutralnymi, jak to wynika z nazwy,
lecz w ogólnym rozrachunku nie widzę sensu poznawania nowych odcieni. Chyba, że
coś się zmieni ;)
Filtr Avene stanowi dla mnie doskonałe połączenie
pielęgnacji z ochroną UVA/UVB i stał się jednocześnie świetną bazą pod makijaż. U mnie pozostawia on
lekkie, pozbawione lepkości wykończenie (poświęcę mu osobny wpis). Dzisiaj
skupię się na tym jak "odczarował" dla mnie to kolorowe serum :))
Przed aplikacją, skóra wygląda nieźle i sam filtr
ładnie leży. Nie zbiera
się u nasady włosów, brwi. Nie straszę odblaskową poświatą LOL Od razu też
dodam, że zdjęcia są "surowe" tzn. bez żadnych dodatkowych lamp
jedynie dzienne światło, na zwykłym obiektywie bez użycia żadnych dodatkowych
bajerów. Poza tym tylko przycięte i zmniejszone. Dodam, że pomimo kremu z filtrem serum nieźle sobie radzi z sebum,
które zaczyna być widoczne po jakiś 8 godzinach (co niezmiennie mnie
zaskakuje) - ale śmiem twierdzić, że to w dużej mierze zasługa pielęgnacji.
Nadal mam cerę mieszaną, choć strefa T nie jest aż tak bardzo aktywna.
Dobrze widać
kolor, neutralny beż to na pewno nie jest ;)
Połowa twarzy z
serum, druga saute.
Całość, którą w sumie
mogłabym zostawić tak i nie utrwalać pudrem, jeżeli nie ma takiej potrzeby.
Dołożony puder i
reszta załogi :D
The Ordinary Colours Serum Foundation został
przeze mnie oswojony i daję mu zielone światło :) Postaram się także niebawem przygotować wpis odnośnie
Coverage Foundation.
Pozdrawiam serdecznie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.