Nie planowałam tego wpisu, ale zaistniała sytuacja
z tymi oto gagatkami KLIK! i pomyślałam, że przy tak mocnym podrażnieniu będzie miał okazję pokazać
pełen wachlarz możliwości - odnośnie poziomu krycia, korygowania itd. Co prawda
podrażnienie już zaczęło zanikać, ale nadal widać mocne zaczerwienienie na
całej twarzy. Poza tym w ten dzień żar lał się z nieba i miałam okazję zrobić
dodatkowe foty z rąsi w miarę upływu dnia :) Zmieniała się temperatura, światło
i kolory pomadek :P - cała reszta nie była poprawiana w żaden sposób. Nie
ruszałam bibułek matujących ani pudru. Nic :) Od godziny 13:00 do 18:30 makijaż w pełnej krasie, zapraszam :)
Bardzo ładnie
opisała go na swoim blogu Sylwia /stellalily.pl/ także jeżeli jesteście żądni wiedzy zapraszam po
szczegóły do niej. Ja odniosę się do
kluczowych zapewnień producenta.
Wokół tego kremu
kręciłam się baaaardzo długo. Kultowy
produkt w świecie urodowym bez dwóch zdań, na pewno są osoby które o nim
nie słyszały, lecz zaręczam że warto to nadrobić :P Przed zakupem
powstrzymywały mnie opinie osób z cerą podobną do mojej, czyli dojrzała,
mieszana (z aktywną strefą T) z rosacea lub zmianami trądzikowymi. Trwałam w
zawieszaniu targana od czasu do czasu chęcią zakupu :D jednak utrudniony dostęp
oraz wybór odcienia skutecznie mnie zniechęcał. Potem firma stała się lepiej
dostępna w UK i pomyślałam, że dlaczego nie. Jednak zanim ogarnęłam się z
zakupem najjaśniejsze odcienie zostały wyprzedane i potem chodziły za zbójeckie
kwoty na ibeju. Powiedziałam nie :D Po czym zapomniałam i wpis Katarynki77 KLIK! uruchomił lawinę zdarzeń. Dorwałam miniaturę :)
Po obejrzeniu niezliczonej ilości słoczy miałam
karuzelę w oczach i wybrałam odcień Medium (korci mnie żeby sprawdzić Light, jest
chłodniejszy i jaśniejszy). Jest to ładny ciepły średni beż, typowy golden -
gdybym miała go zakwalifikować do określonej tonacji. Na użytek tej prezentacji do aplikacji użyłam Beauty Blendera i palców
- różnica jest subtelna, ale zauważalna. Z
racji, że Your Skin But Better CC posiada komfortowo emolientową formułę na
skórze nie mam nic więcej poza esencją i lekkim serum (to jest też coś, o czym
zapewnia producent). Delikatnie pachnie cytrusami, nie jest to zbyt mocny
aromat na całe szczęście ;) To, co zobaczycie poniżej, to praca z cienką
warstwą i tutaj od razu chcę wyjaśnić, że dla
mnie ten krem stanowi wyłącznie produkt do makijażu. Producent zapewnia o
ochronie UVA/UVB, deklaruje SPF 50 - ALE ja nie wyobrażam sobie, by traktować
go jako typowy krem z filtrem nakładając w określonej ilości, potem reaplikować
itd. No nie, to się nie uda. Nie przy takim nasyceniu pigmentu i poziomie
krycia. Dochodzi do tego jeszcze ścieranie. Każdy kto używał barwionych
mineralnych wie, co mam na myśli. Także suma summarum jest to dla mnie krem CC
i tyle :) Za to podoba mi się zawsze opis INCI amerykańskich produktów KLIK! aktywne składniki są wyszczególnione i podana
procentowa zawartość. Niemniej ja tego produktu nie użyłabym jako typowego kremu z filtrem wybierając się w plener.
Ale to ja :D
Zaczynamy zabawę, od zera do bohatera :D Światło nieco się zmieniało, ale tutaj
dokładnie widać poziom podrażnienia oraz wyzwanie jakie stoi przed IT COSMETICS
Your Skin But Better CC+
Połowa twarzy pokryta produktem, do tej części użyłam Beauty
Blendera. Do drugiej użyłam palców :)
Dołożony korektor pod oczy i tadam! Myślę, że jak na cienką warstwę i poziom
zaczerwienień krem poradził sobie nieźle. Podrażnienie jest na tyle intensywne,
że i tak delikatnie przebija, ale ja mam to w nosie - mogłabym dołożyć kremu,
korektora, tylko po co? Nie mam świra na punkcie idealnej skóry. Dla mnie on
spełnił swoje zadanie, jestem zadowolona. Widać także jak uroczo się błyszczę
:))) - dla mnie to jest akceptowalne, lubię takie wykończenia jednak
zdaję sobie sprawę, że po godzinie (tak mniej więcej) zacząłby spływać z mojej
skóry bez utrwalenia. I jeszcze jedno - wyobraźcie sobie teraz, że traktujecie
go jako krem z filtrem, więc dokładamy produktu, ponawiamy aplikację i udajemy
się w plener. Mój rozsądek zwycięża :D
Utrwalam krem przy pomocy niezastąpionego pudru sypkiego NARS
Light Reflecting Loose Setting Powder - dlaczego niezastąpionego, to wyjaśnię
za chwilę :)))
Dołożona reszta zabawek, zabawa zakończona i mamy godzinę ok. 13-tej :)
Mija trochę czasu, aparat w dłoń i światło dzienne
ok. godziny 16-tej.
Strefa T zaczyna być aktywna, widać gromadzące się sebum co w tamtym dniu było
i tak sukcesem, bo puder utrzymał w ryzach całkiem nieźle (dlatego między innymi tak bardzo sobie go cenię).
Z racji, że chciałam złapać jeszcze nieco światła
dziennego mamy godzinę 18:30 i w pełnej krasie widać nadmiar sebum. Myślę, że jak na warunki (mam na myśli
wysoką temperaturę i aktywny dzień) oraz brak poprawek, to puder spisał się na medal (dlatego jest niezastąpiony dla mnie :D). Plus dla kremu za naprawdę komfortowe i przyjazne zachowanie na
skórze, odczuwalny poziom nawilżenia i ukojenie. Po zmyciu makijażu skóra nie
wykazywała oznak nadreaktywności, zaczerwienie nie było tak intensywne. Być
może formuła kremu faktycznie działa tak, jak zapewnia o tym producent. Dla
mnie za wcześnie na takie wnioski, niemniej pojawiło się zielone światło. Pod
koniec dnia widać, że nie jest to makijaż pierwszej świeżości, delikatne
przetarcia wokół brody i ust. Jednak
umówmy się, nie jest to produkt w stylu long lasting także nie użyłabym go na
długie dystanse ;) Tak na co dzień, kiedy mam możliwość do kontrolowania go
w ciągu dnia - czemu nie :) bądź na krótkie miejskie wypady, albo do stosowania
w domu, kiedy nie chcę sięgać po typową kolorówkę lecz z różnych względów nie
mam nastroju na bycie "raw beauty" :P
Pełnowymiarowe opakowanie posiada pojemność 32 ml
i kosztuje £30.00, PAO 12 miesięcy.
Pora na podsumowanie. Ciekawy produkt, jak najbardziej JEDNAK
na dłuższą metę nie widzę go u siebie. Być może gdybym miała cerę suchą bądź
normalną, to jak najbardziej na TAK. Jest inaczej, zaklinać rzeczywistości nie
będę i biorąc pod uwagę, że lato jest coraz mniej przewidywalne ze względu na
temperatury, to odpuszczam. Natomiast być może byłby to dobry pomysł na zimę?
Tylko czapka, szalik, otulające golfy to chyba nie do końca udana kombinacja do
kremu, który łatwo się ściera. Dylematy. Może jak trafię na wersję podróżną w
kolorze Light, to kupię. W każdym razie zaspokoiłam mola i mogłam podzielić się
wnioskami na łamach bloga.
Dziękuję za uwagę i
pozdrawiam serdecznie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.