Pierwsze opakowanie kupiłam w zeszłym roku, na początku
byłam bardzo podejrzliwa, że niby jak TO ma zadziałać i czy faktycznie efekty
okażą się zadowalające? Z recenzją czekałam, zwlekałam i odkładałam ile tylko
się dało ;) Pielęgnacja wymaga czasu. Dzisiaj kończąc druga tubkę wracam do
swoich notatek i zapraszam na podsumowanie.
Zacznę może od tego, że Redness
Relief SPF 20 wchodzi w skład serii UltraCalming która jest przeznaczona
dla skóry wrażliwej, naczyniowej, alergicznej, zaczerwienionej. Niedawno z tej
samej serii prezentowałam Serum Concentrate /recenzja/
Redness Rellief SPF
20, to krem z filtrem dla skóry naczyniowej z trądzikiem różowatym. Jego
zadaniem jest tonowanie zaczerwienionych obszarów skóry. Przynosi odczuwalną
ulgę, natychmiastowe widoczne efekty oraz likwiduje zaczerwienienia. Zielony
kolor dodatkowo wpływa neutralizująco i jednocześnie staje się dobrą bazą pod
makijaż. Może być stosowany samodzielnie lub łączony z dowolnym preparatem.
Nowa formuła preparatu zwiera wysoko zaawansowaną ochronę UV która składa się z
filtrów fizycznych i chemicznych.
Pełen skład INCI poniżej.
Jednym słowem,
producent obiecuje prawdziwe panaceum, a jak jest w rzeczywistości? Ze swojej
strony, osoby z grupy docelowej dla której został przeznaczony produkt chcę
podzielić się kilkoma uwagami.
Miałam ogromne wątpliwości co do ochrony UV, spodziewałam
się czegoś innego, lepszego, pewniejszego. Postanowiłam, że wypróbuję krem w
kilku kombinacjach. Stosowałam go solo, łączyłam z typowym filtrem choć nie
powinnam, głównie dlatego że jest zasada która mówi o łączeniu produktów z
filtrem jedynie w obrębie jednej firmy. Głównie chodzi o zachowanie ochrony.
Dlatego też robiłam to wyłącznie na własną odpowiedzialność. Łączyłam z typowym
kremem nawilżającym, by całość stanowiła dobrą bazę pod makijaż.
Mamy trzy warianty. Nie będę opisywała każdego z osobna, bo
to nie ma sensu. Liczy się za to wynik końcowy. A ten zaskoczył mnie w każdym
przypadku. Krem faktycznie łagodzi, koi
i wpływa na zmniejszenie zaczerwienionych partii skóry. Oczywiście nie
dzieje się to ot tak już, natychmiast w jednej chwili. Tę obietnicę możemy
włożyć pomiędzy bajki. Natomiast odczuwalne i widoczne rezultaty otrzymujemy
dość szybko. W połączeniu z pozostałymi kosmetykami, które składają się na
całość pielęgnacji przynosi bardzo dobre efekty. Dla porównania jakiś czas temu
opisywałam na blogu krem MONU Calming
Cream /recenzja/
i Dermalogica wygrywa z nim, ale nadal pozostawia pewien niedosyt....
Pytanie, gdzie tkwi
haczyk? W moim odczuciu, w formule. Oraz w cenie, +/- £34 za 40ml. Trochę
sporo jak na produkt, który wykorzystamy wyłącznie punktowo. Nie wyobrażam
sobie nakładać go na całą twarz, ponieważ konsystencja kremu nie jest idealna
dla każdej cery i na dodatek ma zielony kolor, przy którym trzeba się postarać
o dobre roztarcie. Inaczej będziemy nieco straszyć :P a w połączeniu np. z
makijażem kolor wpływa na zmianę odcienia podkładu/pudru/korektora.
Tak wygląda tuż po nałożeniu i prawie doskonałym roztarciu
:)
Samodzielne
zastosowanie nie zawsze wchodziło w grę, chyba że nigdzie się nie
wybierałam. W zależności od kondycji cery pod makijaż rzadko wykorzystywałam go
bez wspomagacza, no i była to kolejna warstwa. Nie przepadam za takim efektem.
Chyba, że w okresie jesienno-zimowym. Wtedy może być.
Stosowany latem pod
filtr na okres ekspozycji czynnej nie przyczyniał się do osłabienia
ochrony, nie odnotowałam także żadnych innych przykrych niespodzianek.
Redness Relief
działa, lecz ze względu na swoją formułę jest kłopotliwy w użyciu. Zakładam, że
większość nas lubi mieć góra dwa produkty lub jeden dobrze działający a ja sama
co codziennej pielęgnacji wybieram zasadę im mniej, tym lepiej. Dlatego też
pomimo, że doceniam właściwości i efekty, nie sądzę abym kupiła go ponownie.
Jest konkurencyjny wobec MONU Calming Cream, ale wołałabym prostsze
rozwiązanie. Najlepsze byłoby używanie go solo w warunkach domowych także gdyby
firma zdecydowała się na wersję bez filtrów, miałabym świetny produkt do
wykorzystania na noc. Taki z chęcią bym kupowała :)
Redness Relief SPF 20
ma potencjał, przynosi dobre efekty i wywiązuje się z obietnic producenta, lecz
komuś zależało na stworzeniu obietnicy cudu. Przekombinowany pomysł. Mogłoby
być prościej i skuteczniej :)
Pozdrawiam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.