Firma Sunday
Riley pochodząca z USA szturmem podbiła "Internety" i zanim przejdę
dalej chcę Wam przybliżyć nieco samą markę, założenia/filozofię i skąd wziął
się na nią pomysł :)
"About Sunday
Riley
Sunday Riley
has been obsessed with anti-aging skincare since she was 12 years old. Her
family, who received the first land grants given in Texas long before it was
part of the U.S., have integrated Native American botanicals into their
lifestyle hundreds of years back. Her grandmother spent summers teaching Sunday
how to apply certain Native American botanicals to her skin for healing,
regeneration, detoxification, and glowing agelessness. Sunday incorporated this
passed-down knowledge into her NV-5 Ageless Complex, a proprietary blend of 5 Native
American botanicals used traditionally (and now proven scientifically) to
detoxify, heal, and recharge the skin. Sunday strongly believes that modern
skincare demands a marriage between botanicals and biotechnology. Using her
science background, Sunday spent 24 months in a lab developing products. All of
these products are based on Sunday's firm belief that the key to true
agelessness is a simple formula: Detoxification + Varied Arsenal of Anti-Aging
actives = Glowing Skin." /source/
"Skincare expert
Sunday Riley believes that the perfect product is a blend of nature and
science. Her own anti-aging line, popular among celebs and style insiders, uses
the best of both botanicals and biotechnology."
"Skin gurus know
that they can find gems in the drugstore. “I always keep tea tree oil, neem
oil, and calendula essential oil in my bathroom cabinet for random cuts,
scrapes, and flare-ups.” /source/
W ostatnim okresie wiele
podobnych firm zaczęło coraz bardziej liczyć się w świecie kosmetycznym,
ponieważ połączenie mocy Matki Natury z osiągnięciami biotechnologii staje się
coraz bardziej pożądane? kreowane na potrzeby rynku? Odpowiedzi może być wiele.
Za to dzisiaj "pod lupę" wezmę
kilka produktów Sunday Riley i opowiem o moich odczuciach względem nich.
Jestem
"starej daty" i w większości przypadków staję się bardzo nieufna
wobec takiego szumu wokół produktów nieznanej marki. Dochodzą do tego
rekomendacje kobiecych magazynów nie stanowiące dla mnie dobrego polecenia,
wszak znam mechanizm powstawania takich wpisów oraz rankingów. Niemniej jednak po długim przyglądaniu się
marce, ofercie i analizie składów vs obietnic postanowiłam wyrobić sobie własne
zdanie.
Ceny poszczególnych produktów są naprawdę zawrotne, zważywszy na
producenta, który dla wielu osób nie jest zbyt rozpoznawalny zakup w ciemno nie
wchodził w rachubę. Takie też było moje podejście, a na dobrej klasy
pielęgnację sobie nie żałuję ;) Tak tym razem poczułam ogromną
wstrzemięźliwość. Z racji, że nie mam "pod nosem" sklepu
stacjonarnego z ofertą Sunday Riley zaczęłam rozglądać się za okazjami podczas
których do zakupów dodawane są miniatury oraz próbki. Kolejnym krokiem była
nieoceniona pomoc Martyny :*, dzięki której poznałam olejek Artemis i Juno. Na
bazie fabrycznych miniatur poznałam słynny olejek z retinolem Luna, pełną
obietnic Florę. Zaliczyłam spotkanie z próbkami słynnego kremu pod oczy Start
Over Active Eye Cream, które do tej pory wspominam koszmarnie. Do zakupu pełnowymiarowych kosmetyków
wybrałam popularny czyścik Ceramic Slip i olejek Artemis. Korzystając z
takiej bazy omówię, co mi się spodobało, a co dużo mniej i jak ogólnie oceniam
markę po takim mikro-wycinku.
Jeżeli wybieramy nowy produkt, który teoretycznie
ma szanse na wpasowanie się w naszą pielęgnację, to ile czasu potrzebujemy oraz
jakich wrażeń oczekujemy do bycia przekonaną o słuszności dokonanego wyboru?
Takie pytanie
zadaję sobie bardzo często, staje się moim
punktem odniesienia wobec potrzeb/oczekiwań a przede wszystkim typu i
charakterystyki cery. CZAS, to kolejny czynnik. Wolę mieć pewność, że
działanie pojedynczego produktu jest miarodajne i jednocześnie staje się
uzupełnieniem planu pielęgnacyjnego. Nie ma miejsca na przypadkowe kosmetyki,
choć czasami i takowe się pojawiały. Ciekawość nie jest mi obca ;) Nauczyłam się za to jednego, mam jedną
twarz i "dylemat jednej twarzy",
to ciągła sztuka wyboru oraz dopasowania. Jest to logiczne, prawda? chyba,
że są na sali Panie, którym wystarczy stwierdzenie "koleżanka
polecała" :D Bo na ile koleżanka ma zbliżoną cerę, potrzeby i wiele innych
wytycznych do naszych? Coraz częściej czytając blogi/oglądając YT mam wrażenie,
że większość osób podąża za tłumem. I tak też było przeglądając recenzje
odnośnie Sunday Riley. Dlaczego o tym piszę? Z kilku powodów. Oczywiście są wyjątki i nie wrzucam
wszystkich pod jedną kreskę, jednak nadal pamiętam wypełnione formularze do
Hexxboxa, które mówiły same za siebie ;)
Z drugiej strony wierzę, że coraz więcej osób
podchodzi do pielęgnacji w sposób świadomy i tego się trzymajmy :)
Luna Sleeping Night Oil
Po pierwsze, byłam bardzo ostrożna wobec tego, co głosi
producent - Luna zawiera retinol, moja cera z rosacea niekoniecznie może na
niego dobrze zareagować, JEDNAK wg INCI Hydroxypinacolone
Retinoate (HPR) - ester kwasu retinowego działający podobnie do Tretinoin
(Retin-A) lecz bez podrażnień. Jest to nowa generacja retinoidów - więcej
do poczytania TUTAJ Nie muszę mówić, że poczułam się bardzo
zaintrygowana bowiem działanie retinoidów w pielęgnacji każdej cery, a
zwłaszcza z rosacea potrafią przynosić korzyści. Natomiast zaniepokoił mnie
fakt o braku podania stężenia. Zaczęłam też "grzebać" bardziej,
zajrzałam na stronę Paula's Choice /link/ gdzie tak naprawdę moje odczucia pokrywają się z
Expert Rating, a dodatkowy artykuł poddaje w wątpliwość skuteczne działanie
Luny /link dla chcących wiedzieć więcej/
Na opakowaniu
widnieje mnóstwo innych informacji, jak bardzo jest to niesamowity składnik, że
Luna zawiera kombinację siedmiu olejków, skąd jej niebieski kolor itd. ZERO
słowa na temat stężenia, a cały skład INCI prezentuje się tak:
Persea Gratissima (Extra Virgin, Cold Pressed Avocado)
Oil, Vitis Vinifera (Organic, Cold Pressed Concord Grape) Seed Oil, Rubus
Fruticosus (Cold Pressed Blackberry) Seed Oil, Salvia Hispanica (Cold Pressed
Chia) Oil, Dimethyl Isosorbide (and) Hydroxypinacolone
Retinoate, Chamomila Recutita (Matricaria) Flower Oil, Tanacetum annuum
(Blue Tansy) oil, Anthemis nobilis (English Chamomile) oil, Eriocephalus
punctualatus (Cape Chamomile) oil, Citrus Aurantium Amara (Neroli) Oil, Citrus
Aurantium Dulcis (Blood Orange) oil, Cananga Odorata Flower (Ylang Ylang) Oil,
Vetivera zizanoides (Vetiver) oil, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil (and)
Rosmarinus officinalis (Rosemary) Leaf Extract, CI 61565 (Green 6), CI 60725
(Violet 2)
Rozpoczęłam
stosowanie Luny bardziej spokojna, lecz nadal trzymałam rękę na pulsie -
mieszanka olejków plus retinol (nawet teoretycznie w dużo bardziej bezpiecznej
formie nie oznacza pełnego zaufania). Sunday Riley Luna towarzyszyła mi jako
"night time treatment oil" przez dobrych kilka tygodni, co jakiś czas
robiłam przerwy. Zużyłam ponad 7 ml, czyli jedną miniaturę i trochę. "I trochę" oznacza naruszenie
kolejnej miniatury, która miała mnie przekonać do zakupu pełnowymiarowego
opakowania. Do zakupu finalnie nie
doszło. Nie dostrzegłam żadnych pozytywnych zmian przed i po....
(testowanie trwało od października do stycznia br.) i cały czas ratowałam się
kwasem azaleinowym, by łagodził szkody, które poczyniła Luna. Mam na myśli
coraz mocniej przetłuszczające się czoło (rano skóra była okropnie tłusta-jak
nigdy wcześniej i z biegiem czasu pogarszał się jej koloryt), na nosie przybyło
zaskórników otwartych. Nadal z nimi walczę....
Luna Sleeping Night Oil o pojemności 30ml kosztuje
£85.00 - przy czym Redermic
R z La Roche Posay o poj. 30ml stanowi wydatek ok. £30.00 i tak pomiędzy nami,
więcej zaufania mam do LRP. Temat retinoidów w mojej pielęgnacji rozwinę za
jakiś czas na blogu po konsultacji z moją dermatolog.
Ceramic Slip Cleanser (125 ml/£35.00)
Czyścik do mycia twarzy
przeznaczony dla skóry normalnej oraz tłustej z jasnym
przesłaniem "mimizes pores + detoxifies for clear, porcelain skin) na
bazie francuskiej zielonej glinki.
Aqua (Water) +
Montmorillonite (French Green Clay), Cocamidopropyl Betaine, Sodium
Cocopolyglucoside Tartrate, Sodium Cocopolyglucoside Citrate, Ascorbyl
Palmitate (Vitamin C Ester), Piper Nigrum (Black Pepper) Fruit Oil, Botswellia
Carterii (Frankincense) Oil, Jasmine Officinale Oil, Santalum album
(Sandalwood) Oil, Xanthan Gum, Phenoxyethanol, Tetrasodium Edta
Wyjątkowo wydajny
o niesamowicie niemiłym zapachu i dziwnej żelowej konsystencji, która nie była
zbyt komfortowa podczas użycia. Odnosiłam wrażenie, że bez względu na rodzaj
zastosowania ("first or second cleanser") czuję się niedomyta z mocno
ściągniętą skórą. W regularnym używaniu pokazał drugą stronę, przesuszał coraz
bardziej. Jeżeli miały pojawić się jakiekolwiek oznaki dobroczynnego działania,
to ja niestety nie dostąpiłam tego zaszczytu ;) Ostatecznie żadna próba/kombinacja
nie przyniosła długofalowego rozwiązania z dobrym rezultatem.
Atutem na pewno
jest opakowanie (uwaga, dobrej klasy plastik, nie szkło ;)) oraz praktyczna
pompka. No i wydajność ;) jakby na złość. Moje
największe rozczarowanie ubiegłego roku pośród produktów do oczyszczania
twarzy. Wyjątkowo drogo i przeciętnie. Za to ładnie prezentuje się na półce
oraz zdjęciach LOL
Start Over Active Eye
Cream ( 30ml/£65.00)
Miałam jedynie
pakiet próbek, po których niestety mocno zraziłam się do tego kremu, choć ocenę
Expert Rating na Paula Choice ma naprawdę dobrą /KLIK/ i mówiąc szczerze liczyłam na taki sam sukces.
Niestety tak się nie stało, krem w iście ekspresowym tempie przesuszył mi skórę
w okolicy oczu na tyle, że nagle przypominała pergamin... Byłam załamana. O ile
ogólnie mam problem z utrzymaniem nawilżenia w tej okolicy, tak Start Over Active Eye Cream zniweczył długą
i staranną pielęgnację. Szkoda, wielka szkoda....Głównie dlatego, że
teoretycznie skład INCI jest bardzo obiecujący, do tego udana konsystencja
(aczkolwiek wielbicielkom tłustych, gęstych i treściwych formuł niekoniecznie
może się spodobać) Do tego dobra relacja pojemność=cena. Niestety działanie nie
dla mnie, a raczej "nie" dla skóry wokół moich oczu.
NV-5 Ageless Complex
(Opuntia Tuna Fruit (Prickly Pear) Extract, Agave Tequilana Leaf (Blue Agave)
Extract, Cypripedium Pubescens (Lady’s Slipper Orchid) Extract, Opuntia Tuna
Fruit, Opuntia Vulgaris (Cactus) Extract, Aloe Barbadensis Leaf Extract &
Saccharmyces Cerevisiae (Yeast) Extract), Squalene and Olea Europea (Olive)
Fruit Extract, Rosa Rubiginosa (Rosehip) Seed Oil, Punica Granataum
(Pomegranate) Seed Oil, Methysilanol Carboxymethyl Theophylline, Butylene
Glycol, PEG-75 Meadowsol, Ammonium Polyacrylate, Isohexadecane, PEG-40 Castor
Oil, Hydroxyethyl, Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer,
Tetrahexyldecyl Ascorbate (Vitamin C Ester) Glucosamine HCL & Algae Extract
& Yeast Extract & Urea, Algae Extract, Artemisia Vulgaris (Mugwort)
Extract, Glabridine (Licorice) Extract, Lecithin, Cholesterol Oleyl Carbonate
& Cholesteryl Nanoate & Cholesteryl Chloride, Punica Granatum
(Pomegranate) Seed Oil & Astaxanthin & Lycopene & Alpha
D-Tocopherol, Methyl Paraben, Propyl Paraben, DMDM Hydantoin
Artemis Hydroactive
Cellular Face Oil (30ml/£60.00)
Próbka w formie
miniatury od Martyny pokazała MOC i wywołała "och i ach" :) Dzisiaj zastanawiam się, czy bardziej
uwiódł mnie cytrusowy zapach (wynikający z zastosowania Lemon Ironbark link
& Lemon Myrtle link),
czy może efekt niemal całkowitego
wchłonięcia się olejku i pozostawiony glow w stylu satynowej skóry. Owszem,
było widać że użyłam olejowego serum, ale skóra nabierała zupełnie innego
wyglądu. Do tego TEN efekt stopienia się oleju z cerą. Bajka! I trwała ona przez jakiś czas po zakupie, do czasu. Okazało się, że kiedy w
trakcie cyklu (przed okresem) uaktywnia się rosacea ze swoimi grudkami,
krostami i stanami zapalnymi Artemis tylko jeszcze bardziej je podkręca :( Nie
połączyłam tego od razu, lecz wnikając w obserwacje krok po kroku upewniałam
się coraz bardziej. Przy mojej wrażliwej
cerze i rosacea kombinacja zawartych olejków okazała się zabójcza. Używany
okazjonalnie, poza przed-okresowym czasem stanowi bardziej zapachową terapię
niż realne przełożenie wobec obietnic producenta. Tak, nadal ładnie się
wchłania, wygładza i nadaje skórze miękkość, i tutaj jego właściwości się
kończą.
"Complexion-balancing blend of clarifying, toning, detoxifying
oils for a clean + healthy glow from within"
Artemis Essential Oil
Blend: [Eucalyptus Staigeriana (ethically farmed Lemon Ironbark) oil,
Backhousia Citriodora (organic Lemon Myrtle) oil, Citrus Paradisii (organic
Pink Grapefruit) oil, Punica Granatum (organic Pomegarante) seed oil], Nigella
Sativa (organic Black Cumin) seed oil, Silybum Marianum (organic Milk Thistle)
seed oil, Linum Usitatissimum (Flax) seed oil
Opakowania. Od samego początku muszę przyznać, że marka wie
jak zaspokoić potrzeby estetyczne klientów. Z jednej strony minimalizm, a z
drugiej klasyka i dbałość o detale w najlepszym wydaniu - odpowiednie szkło, dopasowana
pipeta i jej uchwyt, opakowanie zewnętrzne przywodzi na myśl ukryty skarb ;)
Zostałam uwiedziona od tej strony, zwłaszcza przy Artemis Hydroactive Cellular Face Oil, choć i Ceramic Slip Cleanser zasługuje na uwagę.
Z racji, że oleje
w mojej pielęgnacji występują od lat, poprzeczka została ustawiona bardzo
wysoko. Ciężko mnie tutaj czymś zaskoczyć i o ile Artemis Hydroactive Cellular Face Oil tego dokonał, to niestety
późniejsze "efekty uboczne" już mniej. Nie lubię takich
niespodzianek, zresztą chyba nikt nie lubi, prawda? Od wielu lat na rynku
znajdują się zbliżone sera olejowe w
ofercie Decleora (aromaesencje), które bardzo sobie cenię - jednak i z nimi
należy uważać i nie każda skóra doceni ich moc (jest także Clarins z
nieśmiertelnym Lotus Face Treatment Oil "Oily/Combination Skin"; Santal
Face Treatment Oil "Dry Skin" czy choćby Dr. Hauschka -wymieniać
można bez końca). Sama je uwielbiam, regularnie wracam i kosztują dużo mniej
niż te z Sunday Riley. To raz, a dwa - w zeszłym roku miałam okazję poznać
fenomenalny olejek Pai Rosehip
BioRegenerate Oil /recenzja/
który kosztuje śmiesznie tanio w porównaniu do Sunday Riley, czy Decleora a
jego działanie jest niesamowite dla mojej skóry. Warto też pamiętać o innych
olejach (nie mieszankach) ze sprawdzonych źródeł.
Czasami goni się
za nowościami pomijając to, co na rynku jest od dawna i sprawdza się w
większości przypadku. Dlaczego "w większości przypadków", ponieważ
nie istnieje uniwersalny produkt, który zadowoli całą ludzką populację ;)
Moje spotkanie z Sunday Riley stanowi kosmetyczne
rozczarowanie roku 2015,
po prostu nie sprawdziły się te produkty. Mam jeszcze kilka innych miniatur,
lecz nie sądzę abym dała się przekonać. Za jakiś czas podzielę się moimi
wrażeniami odnośnie Tata Harper i Omorovicza, przy czym akurat w tych firmach
znalazłam coś dla siebie.
Pozdrawiam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.