Korzystając z powrotu do formy oraz pięknego dnia (czyt. dobrego światła) postanowiłam zaprezentować trzy pomadki, które w ostatnim czasie towarzyszyły mi regularnie. Dwie z nich kupiłam sama (Guerlain i Lipstick Queen) a jedną dostałam w prezencie (YSL). Nowością na pewno mogę nazwać Hello Sailor, ponieważ jest ze mną najkrócej z całej trójki, lecz używam jej na tyle długo i regularnie, by wiedzieć że moje zdanie nie ulegnie zmianie. W podsumowaniu lutego /link/ zasygnalizowałam moje małe niezadowolenie, jak będzie dzisiaj?
Zapraszam :)
Zanim przejdę do prezentacji każdej z nich chciałam pokazać Wam słocze, które robiłam w dziennym świetle w słoneczny dzień. Każdy z kolorów został raz przeciągnięty po skórze. Kolejność wg pierwszego oznaczenia :)
Jak widać poszczególne odcienie wydają się bardzo zwyczajne wręcz niepozorne i nie dajcie się temu zwieść ;)
Prezentację rozpoczynam od faworyta! :D
YSL Volupte Sheer Candy 06 Lucious Cherry, to mój bezapelacyjny ulubieniec i na
pewno sięgnę po inne kolory z tej serii. Cenię ją za nawilżenie, kolor oraz
wykończenie. Linia Volupte Sheer Candy stanowi połączenie pomadki, błyszczyka i
balsamu - trzy w jednym.
06 Lucious Cherry jest bardzo komfortowa w noszeniu, nie przesusza
mi ust, nie jest lepka. Schodzi równomiernie, ale podczas aplikacji lusterko
stanowi podstawę. Sztyft charakteryzuje
się balsamową formułą, więc przy tym kolorze zalecam ostrożność - potrafi
osiadać na zębach. Nie jest to wariant do szybkiego makijażu.
Szalenie podoba mi się jej wykończenie oraz zachowanie
na ustach. Posiada delikatny owocowy zapach, który jednak przy regularnym
używaniu staje się nieco męczący, na który przymykam oko ;) Wydajność nie jest jej mocną stroną, co
akurat dla mnie nie stanowi wady. Lubię zużywać kosmetyk od początku do końca
bez przetrzymywania go w swoich zasobach. W taki sposób też powstaje miejsce na
nowe :)
Opakowanie masywne, biżuteryjne - mnie się podoba o wiele bardziej niż
to, co oferuje np. Dior.
4 g w cenie 26 GBP
Guerlain KissKiss Roselip Morning Rose. W założeniu seria KissKiss Roselip miała
być kolorowym nawilżającym balsamem do ust zapewniającym działanie
ujędrniające.
Morning Rose, to delikatny blady róż - idealnie nawiązujący do
swojej nazwy, który nadaje subtelny kolor i połysk. Kupowałam ją z myślą o
codziennym stosowaniu, by spełniała rolę tzw. "bez-lusterkowca" i
jednocześnie podkreślała usta.
To delikatny odcień,
który ożywia i uwydatnia usta - jednak taki efekt zapewni większość balsamów
ochronnych ;) Czy ujędrnia? :D
Atutem jest idealne osadzenie sztyftu w opakowaniu, pomadka pomimo trzymania jej po
kieszeniach nie mięknie i zachowuje cały czas swoje właściwości. Dla mnie to
ważne, choćby z tego względu by jej nie złamać. Nawet przez nieuwagę. Podoba mi
się także samo opakowanie, które jest masywne i eleganckie - coś innego w
Guerlain, w którego ofercie z reguły nie brakuje kiczowatych rozwiązań ;)
Zapach niezwykle subtelny dla mojego nosa, smak neutralny.
Niestety posiada jedną wielką wadę, przesusza mi usta. I to bardzo.
Nie jestem w stanie jej używać regularnie, ponieważ po jednym dniu z tym
balsamem początkowo pokazuje się przesuszony kontur ust a potem suche skórki na
wargach i dzieje się źle. Ogólnie mam wrażenie, że produkt sam w sobie wnika aż
za szybko w skórę warg i mogłabym smarować się nim bez końca. Zużyłam ok. 10% i
powiedziałam STOP. Miałam też do czynienia z błyszczykami Guerlain, które niezbyt
się popisały więc kolejnych zakupów produktów do ust nie przewiduję.
2,8g w cenie 27 GBP (ciekawa sprawa, na polskiej stronie Douglasa
widnieje info, że pomadka ma 3,5g - hmmm....)
Lipstick Quenn Hello Sailor. Zanim przejdę do konkretów kilka słów o
Lipstick Queen - jest to australijska firma, którą założyła Poppy King. W poszukiwaniu
perfekcyjnej pomadki postanowiła stworzyć własną linię, a jej wizytówką stały
się czerwone usta. Zanim krzykniecie "o nie, ona jest niebieska!"
przeczytajcie do końca :P - pomadka może być noszona solo lub łączona z innymi
produktami do ust.
Niebieski pigment ma nawiązywać do swojego czasu popularnego
trendu jeżynowych ust, stąd też przewrotna nazwa Hello Sailor. Ostateczny odcień/nasycenie
uzależniony jest od naszego pH (efekt bardzo dobrze znany w popularnych
pomadkach utleniających, które Celia miała swojego czasu w swojej ofercie).
Poza tym dokładnie widać na zdjęciach jak zmienia się barwa/ stopień nasycenia.
Po ściągnięciu wierzchniej warstwy (niebieskiego pigmentu) można zauważyć coś w
rodzaju tintu - celowo też macie porównanie ust przed i po :)
Ta pomadka bardzo
długo błądziła w moich myślach, jednak im więcej o niej czytałam, tym więcej
miałam obaw. Kolor, to była jedna
sprawa - ciężko przewidzieć efekt bez
testów, tym bardziej przy tak niecodziennym wariancie. Mimo to cały czas miałam
nadzieję na jagodowo-fioletowe tony :) Bardziej
niepokoiło mnie narzekanie na przesuszanie ust. W teorii marka zapewnia o
bardzo dobrych właściwościach nawilżających ze względu na wysoką zawartość
witaminy E (Tocopheryl acetate), skład INCI poniżej (śmiem wątpić w tak wysoką
zawartość na bazie tego, co widać poniżej). Jednak w samej bazie jest olej
rycynowy, który dobrze wiem, że w przypadku moich ust nie jest to trafiony
składnik.
I niestety, nie
mogę pochwalić jej za walory pielęgnacyjne, bo zwyczajnie są one mi obce. Hello Sailor wysusza moje usta w bardzo
szybkim tempie i jedyne co ratuje ją przed utylizacją, to łączenie z innymi
pomadkami lub balsamem ochronnym. Wcześniej narzekałam na słaby kolor
(utlenianie), ale zrzucam to na karb choroby. Teraz, kiedy jestem już prawie
zdrowa efekt jest dużo mocniejszy. Myślę, że może być jeszcze lepiej pod tym
kątem.
Poza wysuszaniem wadą jest także kiepskie
osadzenie sztyftu w opakowaniu, od samego początku ruszał się przy najmniejszym ruchu, musiałam sobie sama
poradzić z tym problemem ;) Opakowanie
jest przeciętne (aluminiowe?) z którego skuwka schodzi przy najmniejszym ruchu,
co za tym idzie ostrożnie z nią w torebce. Wg mnie najlepiej nosić w
kosmetyczce, kieszenie się nie są dobrym rozwiązaniem (sprawdziłam). Patrząc też na obecny stopień zużycia - ok.
5%, nie wydaje mi się, by była szalenie wydajna. Z tej serii jest od
jakiegoś czasu dostępny błyszczyk i zastanawiam się jakim byłby towarzyszem dla
tej pomadki :)
Z racji, że
dzięki kolorowi wróciła do łask (na wysuszanie znalazłam sposób) to chyba
jednak kupię Frog Prince i porównam je pomiędzy sobą, a na pewno zrobię to w
stosunku do Barry M.
3,5 g w cenie 22 GBP
Na zakończenie w pełnym formacie dla tych, którzy nie lubią kolaży :P (zdjęcia nieznacznie różnią się pomiędzy sobą, co jak widać jest zasługą światła ;))
usta saute
Guerlain KissKiss Roselip Morning Rose
Lipstick Queen Hello Sailor
YSL Volupte Sheer Candy 06 Lucious Cherry
Zakup kolorowego
kosmetyku do ust oraz takiego typowo ochronnego często dla mnie stanowi
problem. Dla mnie najważniejsze są
walory pielęgnacyjne, a w tym wypadku dopóki nie sprawdzę, to nie wiem.
Dlatego też rzadko zapuszczam się w nowe rejony, zachowawczo wybieram dobrze mi
znane serie pomadek, błyszczyków oraz balsamów. Niemniej jednak teraz po głowie chodzi mi kilka nowości i za jakiś
czas powrócę do tego tematu. Zanim jednak do tego dojdzie planuję pokazać Wam
moich długofalowych ulubieńców, a tymczasem życzę miłego dnia :)
Pozdrawiam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.