Zapraszam dzisiaj na kolejną recenzję produktu
marki Eco Tan, który
zasługuje na swoje pięć minut glorii i chwały :D Będę zachwyty i zdradzę dlaczego
pokochałam zaklęte w tej niepozornej butelce smagnięcie słońcem :))
Ile wypróbowałaś
samoopalaczy, ile razy klęłaś pod nosem na zapach, na plamy, na upierdliwą
aplikację? Ja na pewno wiele razy, po czym pożegnałam specyfiki tego typu, nie
przekonała mnie także oferta Vita Liberata o której aż huczy w Internetach. A
jednak sięgnęłam po Face tan Water, stwierdzisz - ot, kobieca logika. Właśnie
nie, ale! od początku.
Wszystko zaczęło
się od pewnej niesamowicie miłej korespondencji z Panią R. (nie podaję imienia,
ponieważ nie wiem czy sobie tego życzy, a jeżeli będzie czytać, to w Jej stronę
kieruję podziękowania :)) kiedy to dzieliłyśmy się swoimi hitami, patentami
odnośnie pielęgnacji cery z problemami, rosacea, a przede wszystkim cery
dojrzałej. Padła nazwa, Face Tan Water
wraz z krótką rekomendacją i tak myśl o zakupie kiełkowała przez kilka
miesięcy. Przeczesałam anglojęzyczne strony w poszukiwaniu dodatkowych
informacji. Nagle okazało się, że ten produkt to wielkie "wow". To
nie było pomocne :D Im większy hype, tym większy dystans we mnie. No ale, w głowie miałam opinię osoby z bardzo
podobną cerą do mojej. Stwierdziłam,
że raz się żyje :D Co więcej przekonał mnie skład, filozofia marki i ciekawa
formuła. Miałam już różne cuda, ale toniku samoopalającego nie.
Dlaczego w ogóle pomyślałam o nim? Pozwól, że wyjaśnię.
Mam jasną
karnację, ale nie jestem Śnieżką o alabastrowym licu i źle się czuję, gdy staje
się blada (zwłaszcza, gdy giną resztki naturalnej i zdrowej opalenizny). Za to
mam brzoskwiniowy koloryt cery i dzięki niemu wystarczy odrobina opalenizny, by
twarz nabierała wyrazu :) Wiosną i latem jest to prostsze (aczkolwiek nie dla
mnie leżenie plackiem i ze względu na rosacea nadmierna ekspozycja nie jest
wskazana), przez pozostałą część roku nieco trudniej (nie jestem zwolenniczką
solarium). Teraz już wiesz, dlaczego tak :)
Producent rekomenduje Face Tan Water nie tylko
jako samoopalacz, ale jednocześnie jako tonik, który może spełniać rolę
pielęgnującą, odżywiającą. W składzie poza składnikiem odpowiedzialnym za sztuczną opaleniznę znajdziemy
ciekawe zestawienie (INCI poniżej).
Intrygujące jest
wykorzystanie Leuconostoc/Radish Root Ferment Filtrate (ekologiczny konserwant
oparty na antybakteryjnych peptydach, które powstają w procesie fermentacji
rzodkwi ), który poza funkcją typową dla konserwantów spełnia także działanie
pielęgnujące (użyty w stężeniu 1% podwyższa nawilżenie skóry) -źródło. Tonik jest polecany dla cer tłustych oraz trądzikowych.
Szklana butelka o pojemności 100 ml w cenie
£22.95/ ok. 140 PLN (Organicall.pl) zabezpieczona stoperem, który umożliwia idealne
dozowanie - kilka kropel na płatek i do dzieła :)
Dość teorii. Porozmawiajmy o efektach :)
Starałam się
przygotować zdjęcia, niestety poległam. Musisz uwierzyć mi na słowo, a jeżeli
do mnie zaglądasz, to wiesz, że tutaj sztucznego lukru nie uświadczysz. To nie
ten blog. I nie ja.
Toniku używam przede wszystkim w celu odświeżenia
kolorytu cery i dwukrotne zastosowanie w tygodniu pomaga podtrzymać mi ten
efekt na stałe (uprzedzam
tylko, że NADużycie może skończyć się żółtą skórą :/ - to jest pewien minus
tego płynu (ale chyba większość samoopalaczy tak ma). Co za tym idzie, jest on
subtelny i tego właśnie nie był w stanie wyłapać mój aparat. Bez względu na
światło. Osoby, które lubią mocniejszą opaleniznę, bardziej widoczną muszą być
przygotowane, by używać go częściej. I tyle lub aż tyle ;)
Przyjemnie pachnie przed i w trakcie użycia, łatwo
się aplikuje (płatek
nasączamy płynem i przecieramy delikatnie twarz, uszy, szyję, dekolt itd.) -
ktoś powie, że nie jest to dobre, ponieważ to płyn i nie widać pokrytych
partii. To prawda. Jednak w przypadku Face
tan Water nie ma mowy o plamach, zaciekach. Przed użyciem wiadomo, że
należy sięgnąć po peeling, a po zabiegu umyć ręce. Oczywiste, ale przypominam. Nadal jest to samoopalacz, tylko w płynie,
który nie ma koloru :D Magia dzieje się na skórze.
Używam go na noc, w ten sposób wiem, że przez kolejne
8h (wymagane minimum) nie będę miała kontaktu z wodą. W moim przypadku, czasami nakładam na niego krem
(tak ok. godziny od użycia toniku), ale rzadko. Po wchłonięciu skóra jest przyjemnie nawilżona i miękka. Na
początku przeszkadzał mi też zapach jaki pojawia się w kilka godzin po
zastosowaniu (bo przecież to nadal samoopalacz) i czułam specyficzny aromat dla
tej kategorii kosmetyków. Były noce, że był mniej lub bardziej męczący (wada
posiadania wyczulonego węchu LOL). Im dłużej po niego sięgam, ten wątpliwy aromat
pojawia się coraz rzadziej bądź przyzwyczaiłam się do niego.
Czas na podsumowanie :-)
Tonik
samoopalający działa zgodnie z przeznaczeniem, dla mnie to idealny produkt do
odświeżania/podkreślania kolorytu skóry. Stosowany dwa razy w tygodniu zapewnia
mi optymalny efekt - mogę go porównać do pierwszego muśnięcia słońca. To lubię
:) Posiada właściwości kojące, nawilżające i jednocześnie przyspiesza gojenie się
drobnych stanów zapalnych, jest to zdecydowanie widoczne w chwili, gdy
pojawiają się grudki związane ze zmianami rosacea. Łatwy w użyciu, nie
nastręcza żadnych trudności. Wydajny. Ważność wg PAO 12M.
Zdecydowanie będę
kupować go regularnie i cieszę się, że dałam mu szansę :)
5/5*
Pozdrawiam serdecznie :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.