Do pielęgnacji selektywnej podchodzę z dużą dozą
rezerwy, czasami jest
bardzo przyjemnie i pojawia się pełne zadowolenie, a czasami wrażenia są na
tyle (z)mieszane iż nie mam ochoty na więcej. Serum Lancome dostałam w
prezencie od Martyny :* i dość długo czekało na swoją kolej, ponieważ zawsze
coś innego było ważniejsze i lądowało na końcu kolejki. W międzyczasie Leśne
Runo dzieliła się swoimi optymistycznymi wrażeniami i wypowiedziała wtedy
proroczą formułkę :D potem o nim na swoim blogu pisała Alicja /KLIK!/ i Jej wpis zmotywował mnie do używania.
Kosmetyki z perfumerii mają to do siebie, że
są.... niesamowicie fotogeniczne :D oko aparatu je kocha, normalnie patrzę na zdjęcia i słyszę szept pełen
kusicielskich obietnic niczym syrena wabiąca swoim głosem marynarzy. Serio :)
Producent także
dużo obiecuje, co więcej przeznacza produkt do wszystkich typów skóry nawet
wrażliwej TYLKO patrząc na skład INCI doznaję zawodu, ponieważ poza ciekawymi
składnikami dołożono alcohol denat. - nie jestem ortodoksyjna w kwestiach
składowych, ale jako posiadaczka bardzo wrażliwej cery już nie raz przejechałam
się na takich produktach. Dlatego do testów podeszłam z dużą ostrożnością. I
jak dla mnie na tle cytrusowego aromatu przebija charakterystyczny alkoholowy
smrodek :( Posiada konsystencję
wodnistego żelu, który pozostawia na skórze jedwabiste wykończenie. Serum
nie jest lepkie, nie ściąga. Przez pierwszą połowę opakowania (ok. 2 miesiące
stosowania) panowała wielka miłość i zadowolenie. Bywały dni, zwłaszcza podczas
wysokich temperatur że nie musiałam go zabezpieczać kremem i sprawdzał się
solo. Jednak im dłużej po nie sięgałam, tak nie widziałam utrwalonych efektów a
wręcz przeciwnie. W pierwszej kolejności pokazały się drobne zaczerwienienia w
obrębie obszarów naczynkowych, potem suche placki o nieregularnej wielkości.
Wyłączyłam produkt z pielęgnacji i sytuacja wróciła do normy po czym znowu do
niego wróciłam. Nie minęło kilka dni problem zaistniał na nowo. To była chwila,
w której zadecydowałam że koniec, wracam
do serum z kwasem HA NIOD MMHC /recenzja/. Zanim włączyłam do
schematu pielęgnacji Lancome Energie De Vie The Smoothing & Glow Boosting
Liquid Care, to właśnie MMHC stosowałam i tak sobie myślę, że to co obierałam
za dobry omen w stosunku Lancome, to były jeszcze płynące korzyści z MMHC. Bo
przeszłam w sposób płynny pomiędzy nimi nie robiąc żadnej przerwy. Co więcej,
moja skóra na MMHC zareagowała od razu i szybko naprawiła wcześniej wyrządzone
szkody. Co mogę o nim napisać? No
cóż, w moim odczuciu nie sprawdziło się tak, jak głosi o korzyściach producent
i stało się "poprawiaczem nastroju", który bardziej cieszył oczy niż
skórę. Wiecie, zielona szklana butelka, pompka i ten czar nadchodzącej energii,
która nie nadeszła :D
Pojemność 50 ml, cena ok. 40 funtów ale można załapać się na dobre promo :D
jak to z Lancome :)
Sephora.pl życzy sobie za nie 275 zł, PAO 12 miesięcy
I teraz przywołam
proroctwo Moniki hihihihi tak, miałaś rację! :D nie spodobało mi się, nie tego
oczekiwałam aczkolwiek początki były dobre i to mnie zwiodło. Na szczęście w
porę zrezygnowałam ze stosowania, bo mogłabym sobie narobić więcej szkód. Poznałam,
wyrobiłam sobie własne zdanie i wracać nie zamierzam ;)
A mogło być tak
pięknie ;)
Pozdrawiam serdecznie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.