Z racji, że moje wybory/zakupy stały się coraz
staranniejsze okazji do dzielenia się rozczarowaniem jest jakoś mniej. Nie żebym narzekała, zdecydowanie nie :D
Natomiast w moje ręce trafiło kilka
produktów, które dość szybko zapracowały sobie na miano kosmetycznego
nieporozumienia. I dzisiaj właśnie o nich :)
Zapraszam na przegląd :D
Zestawienie zawiera: kostkę mydła Ro's Argan Lush, Olejek do ciała
nawilżający Kakaowiec Nacomi, Olejek do ust Raspberry AA Caring Lip Oil, Shower
gelly Summer in Greece Nacomi, Sephora Bubble mask - detoxifying &
oxygenating/ Oczyszczająco - dotleniająca maseczka z mikropęcherzykami, CosRX
Galactomyces 95 Whitening Power Essence, Prevasore Everyday lip therapy, Boots
Botanics The power plants Hydration Burst
dual action cleanser.
Z ciężkim sercem
;) piszę o tej gromadce, ponieważ praktycznie większość z nich (poza olejkiem
AA i paroma innymi) pochodzi z darów - mam nadzieję dziewczyny, że nie
odbierzecie tego wpisu personalnie! ;) Pamiętajcie też, że to wyłącznie moje
odczucia :P ten sam produkt dla innej osoby może stać się hitem (aczkolwiek w
niektóre mocno wątpię LOL)
Sephora Bubble mask - detoxifying &
oxygenating/ Oczyszczająco - dotleniająca maseczka z mikropęcherzykami powinna posiadać nazwę "Bubel
mask". Choćbym chciała o niej napisać dobre słowo, to się nie da. Obecnie
posiada zmienioną szatę graficzną, ale i tak nie skuszę się na porównanie. W
zasadzie robi puchatą pianę, która irytowała mnie znacznie bardziej niż w
wydaniu Filorgi. Jeżeli zaistniał jakikolwiek efekt oczyszczająco-dotleniający,
to ja o nim nic nie wiem. Koniec historii, po zmyciu pozostawiała skórę
nieprzyjemnie ściągniętą. Moim ideałem w przedziale tego typu masek pierwsze
miejsce zajmuje Filorga mask & scrub
/recenzja/
Olejek do ciała nawilżający Kakaowiec Nacomi, achhhh Nacomi dlaczego, dlaczego? pytam
się rozpaczliwie! Olejek posiada niesamowicie piękny aromat, gourmand jak się
patrzy! Kto zna ciasteczkowy mus Biolove? Kakaowiec jest jego doskonalszą
wersją! Niestety diable w ogóle się nie wchłania...nawet kiedy mieszałam go z
serum z kwasem HA, to nadal pozostawiał oleistą warstwę i KONIEC. Na dodatek
opakowanie jest beznadziejne, twarde sztuczne tworzywo nic a nic się nie
poddaje sile nacisku i wylewamy przez beznadziejny dozownik (gdzie jest pomysł
z pompką?!) olejek w ilości pozbawionej kontroli. Ogromny żal i rozczarowanie.
Nacomi, dlaczego???!
Shower gelly Summer
in Greece Nacomi, Nacomi po raz drugi. Pomysł przedni, oczy mi się zaświeciły kiedy zobaczyłam na którymś blogu. Od
razu skojarzyło mi się z galaretkami Lush. Komu nie? :P Opis producenta bardzo
wymyślny, nie wróżył nic dobrego ;) zwłaszcza, że otworzyłam, zanurzyłam nos i
gdzie to lato w Grecji??? Najwyraźniej moje lato w Grecji inaczej pachniało,
ale nic to. Pierwsza próba, druga, trzecia. WTF - chyba nie potrafię tego
obsługiwać, słowo daję. Posiada zbitą konsystencję, która jest stała - no
ewentualnie można ją pokroić bądź pokruszyć, tylko jaki sens tego skoro nie
nadaje się pod prysznic, ani do mycia rąk. Wg producenta ma być alternatywą dla
mydła glicerynowego, dziękuję i wybiorę coś innego. Tak przy okazji,
producencie przemyśl formułę oraz pomysł na produkt. Albo inaczej, poużywaj
własnego produktu przez dłuższy czas i podziel się wrażeniami. Było miło? :D
Nie myje, nie
pieni się i pozostawia skórę nieprzyjemnie ściągniętą.
Irytacja super
hard level.
Ro's Argan Lush, to kostka mydła o bajecznym aromacie różanej
konfitury. Uczta dla zmysłów! Przez bardzo długi czas unosił się on w łazience
i chyba tylko dzięki temu jestem w stanie wysupłać z siebie ciepłe odczucia
względem Ro's Argan. Na początek, pierdyliard płatków które trzeba usunąć przed
pierwszym użyciem - no chyba, że ktoś lubi potem walczyć z zapchanym odpływem.
Druga rzecz, w kontakcie z wodą zamienia się w plastyczną galaretkę niewiadomego
pochodzenia. Mój mąż był równie mocno ubawiony przy każdej próbie umycia rąk,
bo finalnie do takiej funkcji została sprowadzona. I podobne zarzuty jak przy Nacomi
- nie myje, zamiast piany pojawia się coś, co przypomina mus ale tylko w
momencie próby zmydlania w dłoniach i pozostawia uczucie ściągnięcia zanim
jeszcze zostanie spłukana/względnie usunięta przy pomocy innego myjadła.
Czasami miałam wrażenie, że myje się plasteliną. Ktoś w Lush popłynął ze swoją
fantazją decydując się na taką formę. Ni to mydło, ni galaretka i na dodatek w
kontakcie z wodą traci jakiekolwiek właściwości. Zostaje zapach, ale nawet on także nie trwa wiecznie ;)
Olejek do ust Raspberry AA Caring Lip Oil, AA powinno być z siebie dumne -
wynalazło wehikuł czasu. Tak, jak najbardziej :) Kupując Caring Lip Oil
przenosicie się do okresu PRL-u i kosmetyków dostępnych w kioskach LOL Znów
poczułam się małą dziewczynką. Tandetne opakowanie, którego nie powstydziłby
się żaden producent bazarowego asortymentu we wczesnych latach 90-tych (taniej
się już nie dało?!) i uwaga, uwaga! - w trakcie korzystania zawartość bosko
wylewa się na zewnątrz i osiada na gwincie (cały czas go trzymałam w pozycji
pionowej i dokładnie zakręcałam). Wydajność mocno przeciętna, całe 6 ml podczas
regularnego używania bardzo szybko znika. Chemiczna woń aromatu ma kojarzyć się
z owocami, po których pozostało tylko mgliste wspomnienie i rozwodniony kolor.
Jego smak nie należy od przyjemnych i za wszelką cenę unikałam bliższego
kontaktu (o ile to tylko możliwe). Konsystencją oraz zachowaniem na ustach
bliżej mu do kisielu niż olejku.
Produkt wyceniony
na 17,99 PLN ochoczo wrzuciłam do koszyka w Rossmannie. Miałam ochotę jeszcze
na ten drugi wariant, lecz bałam się efektu na ustach. Raspberry pozostawia
jedynie delikatną poświatę koloru, mam jasne wargi więc myślę, że u kogoś z
ciemniejszym odcieniem on zostanie niewidoczny. Wykończenie typowo
błyszczykowe, mokra tafla. Bardzo szybko przesusza usta i kiedy zanika z warg
stają się one mocno ściągnięte, czuję także szczypanie. Porażka na całej linii.
Lip Oil jest tylko jeden, ten z oferty Clarins :D
Kiedyś bardzo
lubiłam ofertę AA, była to jedna z marek która stale gościła na mojej półce. Z
wielką przyjemnością używałam także ich podkładu (kto pamięta boski odcień "Kość
słoniowa", którego nazwę w połączeniu z kolorem nadał chyba ktoś, kto nie
miał zielonego pojęcia o kolorach LOL) i wielu innych rzeczy. W którymś
momencie firma poszła w jakimś dziwnym kierunku i każda moja próba zbliżenia
kończy się fiaskiem. Szkoda.
CosRX Galactomyces 95 Whitening Power Essence, esencja która jest w
"Internetach" określana duplikatem dla SK- II Facial Treatment
Essence. Z racji, że esencję SK- II znam postanowiłam zaryzykować i sprawdzić
na własnej skórze. Pierwszy błąd jaki zrobiłam, zapatrzyłam się na skład INCI,
a drugi że nie wnikałam za bardzo w recenzje innych.
Dobre opakowanie
(butelka ze sztucznego tworzywa) z super pomysłem na dozownik (pompka - to
lubię!) bardzo praktyczne rozwiązanie, które ułatwia aplikację i dozowanie.
Konsystencja wodnistego żelu, który przyjemnie się nanosi na skórę dzięki
delikatnemu poślizgowi. Pełen opis w języku angielskim, więc produkt nie
stanowi tajemnicy ;) Odnośnie właściwości przeciwzmarszczkowych nie będę się
czepiać, na to pracuje cała pielęgnacja a nie tylko jeden produkt natomiast nie
odkryłam żadnych właściwości rozjaśniających - koloryt cery nie zmieniał się
nic a nic. Spodziewałam się za to efektu nawilżenia, ukojenia a otrzymałam
przesuszenie. I to mnie zaskoczyło, bo przez cały okres 3 miesięcy nie
wprowadzałam nic nowego poza tą esencją i obserwowałam skórę. Odstawiałam ją,
nawilżałam przy pomocy serum NIOD MMHC dając kolejną szansę parę razy.
Niestety każdorazowo działa się ta sama historia.
Niedawno pisałam o mega hicie /recenzja/, który zajął czołowe miejsce i tym samym SK- II
Facial Treatment Essence została daleko w tyle. Jest tylko jeden problem,
dostępność. Ale i tutaj nie ma rzeczy niemożliwych ;))
Prevasore Everyday lip therapy, to akurat przypadkowy produkt który
dostałam jako gratis do zakupów. Pomyślałam, że super, może akurat będzie
stanowić udaną alternatywę dla kremu do ust Blistex Relief Cream --- dokładnie TEN
Nie udało się,
Prevasore w smaku i zapachu przypomina mi pastę do zębów, konsystencja jest
także dziwna, w efekcie nie robił nic o czym zapewnia producent. Żadnego
uczucia ukojenia, nawilżenia.
Boots Botanics The
power plants Hydration Burst dual action cleanser, wspominałam o nim na Instagramie KLIK! Jeden z najbardziej
nieprzyjemnych produktów do oczyszczania z jakim się zetknęłam w ostatnich
miesiącach. O ile mogłabym przymknąć oko na konsystencję i formułę, tak zapach
i efekt po zmyciu był dla mnie najgorszy. "melting cleanser", to
rodzaj olejku w żelu, który zazwyczaj jest bardzo komfortowy począwszy od
aplikacji po kontakt z wodą i zmycie. Tego
zabrakło mi na każdym etapie. Bardzo gęsty, zbity i okropnie tłusty
(rozprowadzenie go na suchej skórze jest dużym wyzwaniem). Brakuje mu gładkości
i poślizgu, dlatego choć polecany dla cery odwodnionej i wrażliwej wolałabym
sięgnąć po coś innego, by dodatkowo nie podrażniać skóry. Niemniej ma on swoich
zwolenników ;) niestety ja do nich nie należę. Używałam (próbowałam :D) go
wyłącznie jako produktu do mycia twarzy, ponieważ nie wyobrażam sobie usuwania
przy jego pomocy makijażu.
Dziękuję za uwagę
:)
Jakie macie doświadczenia w tym temacie?
Pozdrawiam serdecznie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.