Tusz do rzęs. Od dziecka marzył mi się wachlarz kruczoczarnych
rzęs, ale Matka Natura zadecydowała inaczej, z czasem pogodziłam się z tym
faktem. Aczkolwiek nie było to takie łatwe, jako nastolatka (zbyt długo
chciałam wierzyć reklamom) byłam zbyt naiwna, bo zachwycały mnie zdjęcia z
kolorowych magazynów a potem jako dorastająca panna nadal byłam mało odporna na
obietnice producentów i magiczne zdjęcia (tak, przerobiłam zabawę z olejkiem
rycynowym oraz odżywkami na jego bazie). W
pewnej chwili porzuciłam marzenia o kruczoczarnych rzęsach i poszybowałam
dalej. Zaczęłam używać kolorowych maskar i w którymś momencie trafiłam na cudowny odcień niebieskiego
(coś pomiędzy lazurowym błękitem a lapis lazuli), by za kilka lat odkryć
genialną serię Luminelle Yves Rocher /recenzja/
oraz /pełna
prezentacja/ którego używałam ponad 20 lat i nie wybaczę firmie decyzji
o wycofaniu tego tuszu, który miał nie tylko idealny kolor ale i formułę.
Zapasy się skurczyły a ja pogodziłam się, że nie znajdę jego następcy pośród
oferty premium. Niestety. Testowałam różne warianty, żaden nie dorównał YR.
Wtedy też postanowiłam zarzucić poszukiwania i wrócić do klasyki, czyli czerni.
Mam za sobą różne doświadczenia, lepsze i gorsze,
bez ograniczeń cenowych. Jednak tak naprawdę żaden tusz do rzęs nie zrobił
WOOOW. A jeżeli jakimś
cudem tak się wydarzyło, to znikał z oferty wrrr (też tak macie?). Przeważnie jednak
pojawiało się jakieś "ale", o ile przy kosmetykach drogeryjnych mogę
przymknąć oko, to przy półce selektywnej nie (logiczne, że skoro wydaję ponad
100 zł na tusz, to chcę by spełniał swoje zadanie od początku do końca).
Moje rzęsy nie należą do imponujących, na dodatek
są jasne (więc kompletnie ich nie widać :/) i bez tuszu nie istnieją. Uważam,
że brwi i rzęsy to prawdziwa rama dla oczu :) O ile z brwiami sobie poradziłam, tak z rzęsami
średnio wychodziło. Dodam, że ja nie lubię u siebie sztucznych rzęs, dlatego
odpada ta opcja okazjonalnie a tym bardziej na co dzień. Wszelkie inne dodatki
także mnie nie interesują.
Przez chwilę interesowałam
się odżywkami do rzęs, ale przy okazji tego wpisu wyjaśniałam dlaczego nie jest
to wariant dla mnie /KLIK/
Używałam także maskar, które zawierały dodatki odpowiadające za kondycję rzęs
(min. Gosh, by Terry) i nie wspominam zbyt dobrze tego okresu (cykl wzrostu to
jedno, ale pojawiły się duże prześwity/rzęsy o różnej długości i w efekcie
używanie tuszu w ogóle nie wchodziło w rachubę). Dlatego też zwracam uwagę na
to, co wybieram do codziennego makijażu oczu. Od lat za to w mojej kosmetyczce
jest miejsce na bazę pod tusz i wielokrotnie ratowały one sytuację. Niemniej cały
czas liczyłam, że na rynku pojawi się coś, co zadziało samodzielnie :)
Mam ścisłe grono
faworytów, ale kiedy pojawia się okazja by poznać coś nowego, co akurat wpisuje
się w moje potrzeby, to dlaczego nie. Co prawda nie mam zbyt dobrych wspomnień
odnośnie oferty Chanel, ale dostałam miniaturę i tak się zaczęło. Dzisiaj opowiem
o największych zaskoczeniach.
Moje oczekiwania:
U mnie tusz do rzęs "żyje" max. 3 m-ce,
musi być do użycia od razu (nie ma mowy o odkładaniu na potem żeby zgęstniał),
ma ładnie pogrubiać, nadawać objętości, lekko unosić rzęsy (od podkręcenia mam zalotkę),
nie kruszyć się w ciągu dnia i być trwały (zero rozmazywania). W duecie z baza
pod tusz ma nadawać efekt sztucznych rzęs. Nie sprawiać problemu podczas demakijażu
(oczywiście dobra dwufaza to podstawa). Nie podrażniać i nie rozmazywać się
kiedy zaczynają mi łzawic oczy. Łatwy podczas aplikacji, zero bałaganu (np.
odbijania sie na górnej powiece podczas malowania rzęs).
Od ponad roku
używam Le Volume De Chanel Mascara,
uwielbiam za efekt jaki mogę nią osiągnąć, ale ma też kilka wad (które w
ogólnym rozliczeniu nie są dla mnie dominujące, tak jednak nie sposób o nich
nie wspomnieć) - gdy tusz jest świeży,
to przez jakiś czas podczas nakładania łatwo nim pobrudzić powiekę. Nie jest to
nic strasznego, ale szczoteczka jest dość specyficzna i musiałam się nauczyć
jej obsługi. Przez długi czas musiałam mieć pod ręką patyczki kosmetyczne, by w
razie potrzeby dokonać korekty. Nie wiem od czego to zależało, ale niektóre
egzemplarze gęstniały szybciej. Mnie to nie przeszkadza, bo tusz i tak
wymieniam co 3 miesiące, ale jeżeli ktoś chce wykorzystać cale PAO (6
miesięcy), to może być problem. W początkowej fazie używania na czubku
szczoteczki po wyciągnięciu całego aplikatora ZAWSZE było zbyt dużo produktu. Ten
nadmiar odruchowo ściągam i zostawiam na wierzchu dłoni (bo co z tym zrobić,
nie lubię nadmiaru zostawiać na gwincie tuszu). Potrafi sklejać, także to nie
jest tusz, którego mogłam używać w ciemno na szybko (na pewno nie na początku).
Wymagał oswojenia. Nie mam zastrzeżeń co do koloru, jest to piękna nasycona
czerń. W połączeniu z dowolną bazą potrafi wyczarować efekt sztucznych rzęs,
choć z reguły na co dzień noszę jedną warstwę,
która ładnie wydobywa i podkreśla moje rzęsy. Jedynym minusem dla mnie
osobiście stało się delikatne odbijanie pod brwiami oraz pod oczami, jednak
działo się to tylko podczas tropikalnego lata bądź w okresie wzmożonego
wysiłku. Nie jest to tusz wodoodporny, i nie działo się to notorycznie więc
jestem w stanie przymknąć oko na tego typu mankamenty. Mimo wszystko w ekstremalnych okolicznościach wymaga
kontroli. Pojemność 6g/cena 28 funtów
Le Volume Revolution
De Chanel Extreme Volume Mascara 3D printed brush. Kiedy tylko pojawiły się materiały promocyjne na
jej temat wiedziałam, że MUSZĘ kupić. I już :D Czułam, że będzie to jeszcze
lepsza wersja niż klasyk. Nie zawiodłam się! Szczoteczka została dopieszczona na tip top, formuła także jest inna.
Myślę, że jeżeli ktoś poznał Revolution niekoniecznie będzie sięgać po wersję Le
Volume ;) Sama do końca nie potrafię zdecydować, myślę że to przyjdzie z
czasem. Chyba :D Wkrótce miną 3 miesiące od kiedy jej używam, kolejna już
kupiona więc to dobry moment na małe podsumowanie. Szczoteczka jest świetna, dużo lepiej współpracuje z moimi rzęsami niż
klasyk. Łatwiej też się nią operuje, przy czym do maksymalnego podkreślenia
rzęs nie potrzebuję bazy. Tusz sam w sobie pięknie nadaje objętości. Przestałam
także sięgać po zalotkę (chyba, że chcę MEGA efektu, to wtedy tak, idzie w
ruch). Wspaniała smolista czerń, tak jak lubię! Jest mocna, widoczna i pokrywa
rzęsy idealnie. Ładnie je unosi i zapewnia utrwalony efekt przez cały dzień. Nie
brudzi okolic oka podczas nakładania, ale po wyciągnięciu szczoteczki dobrze
jest ściągnąć nadmiar tuszu u nasady. Nie odbija się na górnej powiece, nie
tworzy efektu pandy. Nie wykrusza się w trakcie dnia. Na chwilę obecną
muszę też podkreślić fakt, że choć nie jest to tusz wodoodporny, to jednak dobrze
sobie radzi z potem (tropikalne lato tak to ty ;)) oraz dużą wilgotnością,
deszczem oraz wzmożonym wysiłkiem. Zaliczył także egzamin podczas męczącego
łzawienia oczu. Jestem ciekawa jak będzie dalej :) Pojemność 6, cena 28 funtów,
PAO 6 miesięcy.
Obie maskary spełniają moje wymagania przy czym
wydaje mi się, że Le Volume Revolution zasili pulę ulubieńców a wersja
klasyczna będzie musiała ustąpić jej miejsca ;) Na pewno za jakiś czas pojawi się aktualizacja,
zwłaszcza że lubię sprawdzić tusz do rzęs w każdych możliwych warunkach. No i
też przywiązuje się do danego produktu. Niemniej na chwilę obecną są to moje
hity i nie szukam niczego nowego.
Na zdjęciach można zobaczyć jak wyglądają
aplikatory w wersji "saute" ;) Widać dokładnie różnice, budowę oraz
rozmieszczenie włosków/wypustek. Taka ciekawostka :)
Chanel Le Volume De Chanel Mascara
Chanel Le Volume Revolution De Chanel Extreme Volume
Mascara
3D printed brush
Czasami mi sie
wydawało, że nie ma złych kosmetyków ;) bo wszystko zależy od naszych preferencji
oraz "materiału", że tak się wyrażę ALE teoretycznie żadna z maskar
Chanel nie miała u mnie racji bytu, a jednak! od lat toczyłam małą bitwę pt.
"szczoteczka vs formula" i dopiero Le Volume Revolution De Chanel
śmiało mogę powiedzieć, że obie te rzeczy mają znaczenie. Chcę więcej!
Pozdrawiam serdecznie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.