Na fali uwielbienia do lanoliny ponad 1,5 roku
temu kupiłam koloryzujący balsam do ust z Lanolips. Tak naprawdę do zakupu popchnęła mnie zawartość
filtrów, pomyślałam że będzie to idealna opcja na lato zamiast klasycznego
sztyftu z LRP (który swoją drogą nie do końca jest tym, co lubię ;) bo
pozostawia białe obwódki). Klasyczne
balsamy Lanolips uwielbiam, moim faworytem stał się wariant jabłkowy
(aczkolwiek smak oraz aromat jabłka nie jest specjalnie intensywny).
Producent kieruje balsam do suchych ust, które
dzięki niemu zostaną nawilżone, odżywione i jednocześnie podkreśli/pogłębi
naturalny kolor ust dzięki delikatnej zawartości pigmentu. Kolor jest subtelny,
i choć w opakowaniu wydaje się intensywny, to przypomina większość błyszczyków
z transparentnym wykończeniem. Jedyna różnica polega na tym, że efekt można stopniować aczkolwiek nadal
będzie to wyłącznie poświata koloru, która jest uzależniona od odcienia naszych
warg.
Klasyczne opakowanie, tubka ze sztucznego tworzywa
ze ściętym dzióbkiem w roli aplikatora o pojemności 12,5 g w cenie ok. 9
funtów. Całość zapakowana
w kartonik, na którym dodatkowo znajdują się wszystkie informacje. Balsam posiada przyjemnie słodki zapach
oraz dziwny posmak, nie trafia za bardzo w moje preferencje. Wyczuwam dziwną
syntetyczną nutę i szczerze mówiąc podczas używania starałam się nie nakładać go
pomiędzy spożywaniem czegokolwiek. A jeżeli już, to wolałam usunąć balsam przed piciem oraz
jedzeniem. Pomijam, że pozostawia ślady na szklance/kubku itd. co przy takiej
formule jest oczywiste. Jeżeli chodzi o
walory pielęgnacyjne, to tak średnio sobie radzi - nie odczułam niczego
nadzwyczajnego (może dlatego, że dbam o tę strefę i unikam czynników
podrażniających), jednak po kilku dniach z rzędu gdy sięgałam po niego
regularnie czułam, że wieczorem nie obędzie się bez porządnej dawki
pielęgnacji. W przeciwnym razie usta byłyby przesuszone. Posiada przyjemną żelową konsystencję, jednak z uwagi na zabarwienie
nie polecam nakładać go bez lusterka. Dodatkowo dozowanie |z tubki| też
czasami bywa problematyczne z uwagi na ilość (nakładanie palcem mija się dla
mnie z celem, chyba że w łazience co jest oczywiste ze względów higienicznych).
Nie jest tłusty ani lepki, pozostawia
wykończenie a'la tafla, nie wylewa się poza kontur ust (chyba, że
przesadzimy z ilością) i zanika w delikatny sposób bez efektu ściągnięcia bądź
konieczności dołożenia nowej warstwy. Pod tym kątem nie mam mu nic do
zarzucenia.
Z jednej strony to dobra opcja (pielęgnacja i
ochrona), bo daje radę w plenerze i zużyłam dwa opakowania z przyjemnością. Jednak na dłuższą metę wymaga wspomagania
w kwestii pielęgnacji (by nie dopuścić do przesuszenia ust). Nie wyróżnia się
znacząco na tle innych balsamów koloryzujących jeżeli chodzi o efekt,
przypomina wiele błyszczyków za mniejsze pieniądze. Z kolei patrząc na
zawartość filtrów, wolę wrócić do oferty aptecznej. Chyba, że poznam coś
lepszego :)
Dostępny w czterech
kolorach: Rose, Rhubarb, Perfect Nude, Red Apple.
Używacie produktów do ust z filtrami? Jeżeli tak,
podzielcie się swoimi typami :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.