Do demakijażu lubię różne produkty, tak samo jak
do dwuetapowego mycia twarzy jednak oleje wiodą prym i sięgam po nie bardzo
chętnie. Mam ścisłe grono
faworytów, lecz nie koliduje ono z nowościami które od czasu do czasu kupuję.
Kiedy w zeszłym roku pojawiła się zapowiadana przez Leahlani premiera Pamplemousse Tropical Enzyme Cleansing Oil kupiłam
od razu, i dzisiaj chcę o nim
opowiedzieć.
Olej zawiera emulgator (czyli łączy się z wodą i przeobraża w mleczną
emulsję, tym samym łatwo się zmywa i nie wymaga żadnych pomocników w postaci
szmatek/płatków itd.), posiada niezwykle
przyjemny owocowo-aromat (wyraźna nuta soku z czerwonego grejpfruta z wanilia
okraszona wonią ananasa, na początku wydawał mi się owocowo-kwiatowy, lecz im
dłużej go używam tak odbieram go jak sok ze świeżych owoców :D) i wodnistą konsystencję jak na olej. Jest to nadal olej, lecz nie jest tak
zwarty i gęsty jak np. DHC czy rumiankowy z TBS, bliżej mu do PreCleanse z
Dermalogica. Pompka wydobywa małe
porcje, co przy takiej formule jest przemyślane i uważam to za plus (działa
bez zarzutu od początku do końca). Nie ma nic gorszego niż rozlewająca się w
dłoni zbyt duża dawka oleju, którą jednocześnie z trudem przenosi się na skórę
twarzy. Leahlani dopracowało tę część. W
składzie znajdziemy olej makadamia, słonecznikowy, olej z pestek różowego
grejpfruta, olej z jagód acai, enzymy z ananasa i papai, olej z plumerii
(Frangipani) - zresztą zerknijcie na cały skład INCI, ponieważ robi wrażenie :) Nie będę oceniać właściwości
złuszczających ze względu na regularne używanie kwasów PHA oraz retinolu, za to
mogę podkreślić, że po każdorazowym
użyciu tego oleju skóra była niesamowicie wygładzona, zmiękczona i odświeżona.
Bardzo mi się to uczucie podobało. Ciekawa jestem jak oceniłabym jego działanie
w pełni gdybym bazowała tylko na jego właściwościach, aczkolwiek na razie nie
planuję kolejnego zakupu.
Szklana butelka jest elegancka, masywna z
należycie działającą pompką i zostawiłam ją sobie z myślą o ponownym
wykorzystaniu (tak samo
robię z opakowaniami po ich toniku). Pojemność 100ml/£53, dostępność Cult
Beauty, Reina Organics, Naturisimo.
Działanie/efekty
Tutaj nic się nie
zmienia, tak jak każdy olej nakładamy na suchą skórę, wykonujemy delikatny
masaż i łączymy z wodą po czym spłukujemy. Producent twierdzi, że jedna lub
dwie pompki starczą - ja czułam niedosyt i kończyło się na czterech. Do pełnego demakijażu twarzy były konieczne
i czułam niedosyt, niby olej dobrze rozpuszczał makijaż i filtry, lecz
zazwyczaj kończyło się na dołożeniu mleczka bądź jeszcze jednej porcji oleju,
by makijaż został usunięty w całości a kolejny krok stanowił jedynie
kontynuację. Kiedy miałam bardzo delikatny makijaż lub tylko filtr delikatnie
utrwalony pudrem olej radził sobie doskonale. Cięższy, pełny makijaż w tym
typowo wieczorowy wymagał większego zaangażowania. Co prawda na co dzień nie
maluję się prawie wcale bądź wybieram wariant delikatny/naturalny, jednak lubię
mieć poczucie, że jeden produkt będzie bardziej skuteczny i wszechstronny.
Jednak nie będę się czepiać za bardzo ;) Producent o tym nie wspomina, ale ze
względu na zawartość enzymów z ananasa i papai omijałabym okolicę oczu.
Z uwagi na
formułę oraz to w jaki sposób działa traktuję go jako dodatkowy
"czyścik/myjek". Tak, zmywam oleje pomimo tego, że zawierają
emulgator. Robię to od dłuższego czasu, bo widzę że przynosi to efekty.
Podsumowanie
Kiedy go
kupowałam myślałam, że pozycja Renaissance
Cleansing Gel z Oskia /recenzja/ może zostać zachwiana. Jednak nie! Wpływa na to
także między innymi relacja na linii
cena/pojemność/działanie, a Leahlani Skincare Pamplemousse Tropical Enzyme
Cleansing Oil ma pojemność 100 ml i
kosztuje £53.00/PAO 12 miesięcy. Trochę to boli ;) zwłaszcza, że mój
faworyt pośród olejów do mycia/demakijażu Fancl Mild Cleansing Oil ma pojemność
120 ml i kosztuje mniej więcej połowę tej kwoty. Oskia na obecną chwilę to wydatek
ok. 30 funtów za 100 ml (przy czym jest bardzo zbliżona działaniem, też posiada
właściwości złuszczające). No i nie sposób nie wspomnieć wielozadaniowego Low
Viscosity Cleaning Ester z NIOD. Nie mam problemu z wydaniem więcej na dobry produkt,
bo stawiam na jakość - niemniej w całym rozrachunku Leahlani stanowi dla mnie zachciankę/udaną opcję prezentową niż
kosmetyk, który chciałabym kupować regularnie.
Ten olej niewątpliwie umila wieczorny rytuał,
poprawia samopoczucie, pozostawia skórę w dobrej kondycji. Przeciętnie wydajny,
starczył na cztery miesiące. Być może starczyłby na dłużej, ale był moją bazą do demakijażu/mycia
twarzy więc nie traktowałam go na zasadzie oszczędzania ;) Zresztą to tylko
kosmetyk i ma spełniać swoje zadanie, a nie wyglądać ładnie na półce LOL Kupiłam,
zużyłam , wyrobiłam sobie własne zdanie i jestem umiarkowanie zadowolona. Liczyłam chyba na " OMG, W O W" a
jest po prostu OK ;) To się nazywa kosmetyczne rozpuszczenie LOL ale
wiecie, gdy po tylu latach przez moje ręce przeszło wiele różnego rodzaju
kosmetyków i nie jestem już na początku tej przygody, to poprzeczka się
podnosi. A wiem, że może być lepiej :D
Pozdrawiam serdecznie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.