Moja przygoda z ofertą HTC zaczęła się dwa lata temu. Wtedy też kupiłam od razu cztery dostępne produkty: dwa co-washe (Murky & Fluffy) i dwa szampony (Murky & Squeaky Clean). Potem były żele do stylizacji Curlmelon & Lemon Lemur, maski Biana i Oatme, szampon Dragon Wash oraz gumka jedwabna scrunchie Royal Highness (ma cudowny kolor!). Po jakimś czasie kupiłam jeszcze emolientową maskę Liquid Gold, humektantową maskę Merhair i moje zakupy zamknął odżywczy krem bez spłukiwania Curlmelon. Jak widać jest to spora gromadka, kilka z tych produktów (szampony i co-washe) powtórzyłam, a jeden zamierzam kupować regularnie.
Zacznę od tego, że choć pierwotnie byłam bardzo
podekscytowana, to mój zapał mocno studziło zamieszanie wokół PAO… Na
etykietach widniały 3 miesiące, po czym okazało się, że to błąd nadruku. Mimo,
że zostało, to sprostowane przez firmę w komentarzu na Facebooku,
to jakoś poczułam pewien niesmak związany z formą/komunikacją i podejściem.
Niezbyt profesjonalnie, zwłaszcza, że dalsze poczynania w tym kierunku polegały
na tym, że jeżeli ktoś nie śledził ich SM oraz kanału na YT, to trzeba było się
dopytywać… W mojej ocenie, powinno zostać zamieszczone oficjalne sprostowanie
na stronie firmowej i w sklepie.
To, co przyciągnęło również moją uwagę (poza
INCI), to chwytliwe nazwy oraz grafiki. A te, trzeba przyznać są pomysłowe oraz
jednocześnie nawiązują do właściwości z uwagi na użyte składniki. Skrócone
nazwy z kolei są powiązane ze zwierzakami, które odpowiadają kolejnym seriom.
Hairy
Tale Cosmetics ma swojego bloga, na którym można dokładnie
zapoznać się nie tylko z opisami kosmetyków, ale również ich pełną
charakterystyką. Uważam, że to świetne posunięcie od strony marketingowej,
zwłaszcza że nie są to jedynie suche opisy.
Szampony i co-washe funkcjonują u mnie jako produkty
funkcyjne/zadaniowe, co będę przypominać i
podkreślać kilka razy. Jest to ważne, ponieważ one wskazują na określone
działanie i właściwości z uwagi na potrzeby i kondycję skóry głowy. Tak jak w
pielęgnacji twarzy występuje podział produktów, tak samo odnoszę się również do
skóry głowy.
Mając już wyjaśnioną tę część, zaczęłam
zwyczajnie używać produktów w rotacji. Chciałam je jak najlepiej poznać, a do
tego składy naprawdę zachęcały. Na samym wstępie wyjaśnię:
Tak wiem, szampon służy do mycia skóry głowy.
Używałam co-washy innych firm, więc mam punkt
odniesienia.
Nie jestem włosomaniaczką.
Pominę problemy/dopracowanie produktów pod kątem
opakowań i konsystencji, bo wiem, że firma odniosła się do wszelkich uwag w tym
zakresie. Nie będę opisywać pojemności oraz cen, wszystko można sprawdzić na stronie firmowej.
Tyle słowem wstępu i zapraszam do dalszej części.
Znacznie ciekawszej :))
Hairy Tale Fluffy
Nawilżający krem myjący do suchej i wrażliwej skóry głowy & Murky Kojąca emulsja
myjąca do przetłuszczającej się skóry głowy
Ze względu na formułę wybrałam krem i emulsję co-wash,
czyli kosmetyk, który łączy właściwości szamponu i odżywki w jednym skrót z
języka angielskiego conditioner (odżywka) oraz wash lub washing
(mycie) (oraz szampony, by potem już się nie powtarzać ;)) ze względu na
składniki, odpowiadające mi, pod kątem wymagań skóry głowy, bo chociaż choruję
na łuszczycę, to jest ona w remisji, którą udaje mi się utrzymać, a wdrożone
farbowanie oraz kondycjonowanie przy pomocy ziół, zapewnia dodatkowe wsparcie.
Włosy są wysokoporowate z tendencją do skrętu.
Będzie krótko, lubię te kosmetyki za działanie na
skórę głowy, lecz to, co robiły one z włosami zniechęciło mnie do nich na
dobre. Nie jestem w stanie zaakceptować kosmetyku, który wymaga specjalnego
traktowania oraz eksperymentowania. A takimi okazały się te produkty i, gdyby
nie to, że zaczęłam je mieszać z maskami/odżywkami, nie byłabym w stanie ich
zużyć. Cenię co-washe za opcję w stylu "wash&go", a tutaj nie
było o tym mowy. Włosy po spłukaniu, bez użycia dodatkowego produktu, wyglądały
strasznie. Sianowate, sztywne i nie do rozczesania. Żaden ze znanych mi do tej
pory co-washy nie fundował takich wrażeń. Skóra głowy reagowała naprawdę
dobrze, jednak to co się działo w dalszej części z włosami było nie do
zaakceptowania. Następna partia miała bardziej dopasowaną konsystencję, tak
właściwości pozostały bez zmian. Kolejnego podejścia już nie było i nie będzie.
Pienią się umiarkowanie, aczkolwiek ja tego od tych emulsji nie oczekuję,
niemniej gdyby pojawiło się takie pytanie, to uprzedzam :)
Hairy Tale Murky Kojący
szampon do przetłuszczającej się skóry głowy, Squeaky Clean Łagodny szampon
chelatujący do mycia w twardej wodzie oraz Dragon Wash Oczyszczający szampon
Podobnie jak co-washe prawie* żaden z tych szamponów nie nadaje się do
używania solo w stylu "wash&go", nie w moim przypadku. Jednak
każdemu z nich poświęcę osobno kilka słów, a jednemu nawet więcej. Pienią się
jak szalone – jeżeli dla kogoś piana jest wyznacznikiem działania ;) bądź
argumentem ZA zakupami. Bez względu na to czy szampon spieniam, czy nie powstaje
gęsta i kremowa piana. Mnie osobiście to odpowiada, ale warto mieć na uwadze,
że w zależności od konsystencji samego szamponu pracuje się z nim mniej lub bardziej
komfortowo i wpływa to na jego wydajność.
Zacznę od FAWORYTA!
*Squeaky Clean Łagodny
szampon chelatujący do mycia w twardej wodzie. Tak! To nieoczekiwany
ulubieniec i wiem, że będzie to dłuższa znajomość. Aktualnie mam chyba trzecie
lub czwarte opakowanie. Skradł moje kosmetyczne serce swoim działaniem oraz
właściwościami. Traktuję go jako szampon
funkcyjny i pozwoliłam sobie powtórzyć to, co już kiedyś pisałam na
Instagramie. Ten wyjątek "prawie" dotyczy właśnie szopa, który
wyjątkowo dobrze współpracuje z moimi włosami i co więcej, stosowany
samodzielnie i zamykany stylizatorem daje im drugie lepsze życie :)
Wiem, że chelatowanie mogę wykonać w inny sposób
oraz wykorzystać szampony z udziałem Disodium EDTA (składnika, który odpowiada
za oczyszczanie włosów z twardej wody) JEDNAK, używając innych szamponów, czułam
różnicę nie tylko pod kątem efektu koloryzacji po ziołach, ale przede wszystkim
reakcji skóry głowy.
Nie lubię określenia "rypacz", może
dlatego że mam zupełnie inne skojarzenia ;) W każdym razie dobry szampon
oczyszczający od zawsze miał miejsce na mojej półce. W chwili, gdy
przygotowywałam się do swojej przygody z henną, wiedziałam, że potrzebuję
czegoś więcej. Przez jakiś czas używałam Christophe Robin Paris Regenerating
Shampoo with Prickly Pear, który dla moich włosów oraz skóry głowy był idealnym
przykładem rypacza. Kupując szopa, byłam bardzo ciekawa i przepadałam na dobre!
– Genialnie przygotowuje włosy przed zabiegiem hennowania/ziołowania, ale
nie tylko. Jego właściwości sprawiają, że, gdy potrzebuję resetu dla włosów i
skóry głowy, to sięgam po szopa.
– Nie narusza bariery naskórkowej skóry głowy, nie przesusza, nie podrażnia
(oczywiście stosowany umiejętnie i z dbałością o skórę głowy).
– Włosy są odbite od nasady i choć z tym akurat nie mam problemów, to po
każdym użyciu robi na mnie wrażenie :)
– Wydajny, niewielka ilość wytwarza bardzo dużo piany, świetna relacja na linii
cena/wydajność/właściwości (spieniam go przed użyciem, więc to ma znaczenie).
– Przyjemny cytrusowy zapach.
– Nieco rzadka konsystencja. Wolałabym, by butelka miała dozownik w formie
pompki, a nie tylko zatrzask.
– Bardzo lubię efekt po szopie przy OMO, gdy: 1O – to ulubiona maska z
proteinami, a 2O – zamykam całość emolientami lub skupiam się na tym, by
została zachowana równowaga PEH, bądź po umyciu używam podkręconej maski
emolientowej przy pomocy chitosanu w proszku.
Na pewno kupię kolejne opakowanie i pewnie na nim
się nie skończy :) Jak nie kochać szopa?!
Nie jest to szampon, który można polecić każdemu,
jednak jeżeli szukamy określonych właściwości, znamy potrzeby naszej skóry
głowy i wiemy jak włączyć do pielęgnacji tego typu szampon, to warto brać go
pod uwagę.
Murky Kojący szampon do
przetłuszczającej się skóry głowy
Podobnie jak pozostałe myjadła wymaga
zastosowania odżywki/maski. Nie jest to szampon w stylu "wash&go".
Wiem, że dla większości może to powtarzanie być irytujące :P Jednak nic nie
poradzę, że lubię, gdy szampon daje mi przestrzeń i cieszy działaniem jak np.
mój nr 1. Shea Moisture Jamaican Black Castor Oil. Nie wyznaję kultu włosów,
więc cała pielęgnacja skupiona wokół nich oraz skóry głowy ma być szybka i
przyjemna. Do tego jeszcze dochodzi aspekt "jak to myć właściwie skórę
głowy". Jednak, to ma znaczenie, z punktu widzenia samego skalpu. Kupiłam
go z uwagi na skład INCI z przeznaczeniem do skóry głowy, która jest bardzo
wrażliwa i pojawiają się nawroty łuszczycy. Od kiedy używam ziół do farbowania
i kondycjonowania włosów mam spokój, lecz lubię mieć pod ręką dodatkowe
wspomaganie. I w tym przedziale naprawdę nie mam do czego się przyczepić,
właściwości tych szamponów jak i ośmiornicy działają.
Murky wypróbowałam także jako myjadło do twarzy
oraz do ciała pod prysznicem. Skóra zareagowała bardzo dobrze. Czy będę kupować? Na razie
nie zamierzam, ale jak pojawi się okienko + okazja, to dlaczego nie. ALE pod
warunkiem, że wykorzystam go do mycia ciała. Gdyby nie pojawiła się konkurencja
w postaci Dragon Wash, to Murky miałby większe szanse, a tak…stało się inaczej
:)
Dragon Wash Oczyszczający
szampon
Podobnie jak szop, Dragon Wash stał się dla mnie szamponem funkcyjnym/zadaniowym, po który sięgam w określonym celu i cyklu. To niewątpliwie wpływa na jego
odbiór i ocenę. Ważnym czynnikiem okazała się również długość włosów, która
pokazała dodatkowe elementy, których nie dostrzegałam przy bardzo krótkich
włosach. W użytkowaniu tego szamponu, znacząco pomaga spienianie go przed
zastosowaniem. Pozwala to na lepsze rozprowadzenie samego produktu, ale też
włosy nie ulegają splątaniu. Mogę bez problemu wsunąć w nie palce i wykonać
masaż skóry głowy podczas mycia. W przeciwnym wypadku większość wodnistej konsystencji
spływa bez kontroli i zużywam go więcej, niż powinnam. Z racji tego, że są to
szampony zadaniowe (szop i smok), nie wymagam od nich nic więcej poza określoną
funkcją, ale moje włosy na pewno wyglądają lepiej po ich użyciu niż po co-washach i
samym Murky. I co ciekawe, po użyciu ziół dzieje się z nimi magia :D
Na zakończenie dodam, że choć podobnych opcji na rynku jest dużo, to jednak
moja skóra głowy stawia dodatkowe wymagania. I choć mam do czego wrócić, tak
jednak Szop stał się dla mnie bezkonkurencyjny. Przy udziale ziół i reakcji
skóry smok również. Cały czas podtrzymuję moją opinię: dla skóry głowy ogromne
TAK, lecz dla włosów niestety nie… Jedynie szop jest w stanie się obronić, ale
to nie jest szampon który stanowi bazę. Jak widać relacja mocno skomplikowana i
wiele z was na IG dzieliło się również swoimi odczuciami, które były mocno
mieszane :)
Podsumowanie
Co by nie powiedzieć o myjadłach z HTC, to na pewno przyciągają uwagę
właściwościami i składnikami, które się w nich znajdują. Natomiast gdybym miała
wybrać TYLKO jeden, to będzie nim Squeaky
Clean i na razie nie zamierzam z niego rezygnować. Są to zdecydowanie
produkty funkcyjne, do stosowania w określonej rotacji i pod warunkiem, że
znamy potrzeby naszej skóry głowy, włosów i chcemy z nich korzystać.
Curlmelon Mocno
utrwalający żel do fal i loków
Ten żel oczarował mnie od pierwszego użycia, świetnie współpracował pod
kątem wygładzania oraz podkreślania/wydobywania skrętu. Co prawda opakowanie
(klasyczna tuba ze sztucznego tworzywa) irytowało mnie równie mocno jak jego
konsystencja. (Bardzo gęsta i zbita galaretka, musiałam nauczyć się jej używać.
Porcję żelu rozprowadzałam na zupełnie suchych dłoniach i dopiero wtedy
nakładałam go na włosy, by ewentualnie potem dodać wody.) Tak, właściwości miał
świetne. Nadawał objętości, delikatnie nabłyszczał, łatwo się wyczesywał i bez
problemu zanikały sucharki (z którymi też nie miałam większego problemu dzięki
metodzie micro-plopping). Używałam także w postaci mgiełki: małą porcję
rozrabiałam z wodą destylowaną i nim spryskiwałam włosy, dzięki czemu
ugniatanie fal/loków było jeszcze przyjemniejsze. Mieszałam go z różnymi
produktami i stosowałam mnóstwo połączeń, na tle których naprawdę dobrze sobie
radził. Nieco przytłoczyła mnie jego pojemność i używałam dość długo po PAO. W
zasadzie dopiero pod sam koniec zmienił zapach, więc wyrzuciłam niewielką
ilość. Chciałabym kiedyś do niego
wrócić, a na pewno kupiłabym wersję podróżną, powiedzmy takie 50 ml,
gdyby pojawiło się w sprzedaży :)
Lemon Lemur Proteinowy
żel stylizujący
Z perspektywy czasu oceniam go tak sobie, ale to też kwestia tego, że
Curlmelon zawiesił poprzeczkę wysoko i poznałam już możliwości Shea Moisture Raw
Shea & Cupuacu Frizz Defense Gel Cream
O ile dobrze mi się z nim pracowało pod kątem konsystencji i wygodnego
opakowania (plus za pompkę! awaria z zatyczką dołączoną do niej o_O), tak
ostatecznie na moich włosach nie robił większego wrażenia. Brakowało mi
lepszego utrwalenia oraz objętości. Częściej
mieszałam go z Curlmelonem bądź innym stylizatorem (np. pianką Mawawo) niż używałam
samodzielnie. Zakładałam, że jako żel proteinowy będzie lepiej dopasowany, a
jednak niekoniecznie.
Zakupu nie żałuję, ponieważ dzięki niemu zyskałam dodatkowy punkt
odniesienia, po tym jak wkroczyłam na nowy poziom stylizacji włosów :) Dzięki
włosomaniaczkom zmieniłam swoje podejście do stylizatorów, nauczyłam się ich
właściwie używać, łączyć oraz świadomie wybierać.
Hairy Tale Cosmetics
Biana, Emolientowa maska do włosów o średniej i wysokiej porowatości & Oatme Proteinowa maska
do włosów o każdej porowatości
Wygodne opakowania, bardzo gęste wręcz masłowate
konsystencje, dziwne zapachy (ale z tego mam wrażenie firma słynie ;) – każdy
ich produkt ma naprawdę specyficzną kompozycję zapachową). Miałam co do nich
duże oczekiwania, które boleśnie zderzyły się z rzeczywistością.
Nie będę opisywać każdej osobno, a ponieważ Biana to moja kosmetyczna porażka
2020 aka największe rozczarowanie, to zamieszczę to samo podsumowanie, co na Instagramie – gdyby ktoś chciał mieć pełny
obraz, to w komentarzach rozwinęła się szczegółowa dyskusja :). Obawiałam się
ew. obciążenia. Ku mojemu zaskoczeniu, nic takiego nie miało miejsca. Jest
wręcz przeciwnie… maska nie dociąża moich włosów. Są zbyt lekkie i wiotkie,
przez co jeszcze bardziej zostaje podkreślona ich delikatność. W zależności od
rodzaju mycia pojawia się czasami puszenie.
Nie byłam z niej zadowolona i każde użycie, to była kombinacja przez wzbogacanie
olejami oraz mąką ziemniaczaną. Stosowana jako 1.O (pierwsze O w metodzie OMO
polegające na tym, że 1.O czyli pierwsze O polega na nałożeniu odżywki/maski od
połowy długości włosów. ) lub w układzie MO (mycie, odżywka), by potem sięgnąć
po emolientowe stylizatory.
Oatme oceniam lepiej,
korzystałam z niej dużo więcej, chętniej i częściej, ale ostatecznie puściłam w
świat bez żalu.
Gumka jedwabna scrunchie
Royal Highness
To jedyny produkt z HTC, któremu na pamiątkę przygotowałam mini sesję
fotograficzną :D Trzeba
przyznać, że wykonanie oraz dbałość o szczegóły zachwycają. Na pewno mnie,
zwłaszcza, że lubię wspierać małe rodzime manufaktury, których może oferta jest
droższa, ale nie na masową skalę. Do tego ten rodzaj gumek przypomina mi moje
dziecięco-nastoletnie czasy, gdy były bardzo popularne i może nie miałam nigdy
jedwabnej, ale dobrze wspominam. I tym razem się nie zawiodłam, jest staranne
wykonanie, piękne opakowanie (co ma znaczenie, gdy chcemy zrobić komuś prezent)
i świetna jakość materiału. Aż trochę żałowałam, że nie noszę opasek, bo na
pewno kupiłabym. Nie mam do niej zastrzeżeń, dobrze mi się jej używa i spełnia
swoje zadanie. Jeżeli nie zetnę włosów nie wykluczam zakupu jeszcze jednego
koloru, a na pewno wezmę je pod uwagę planując prezenty 😊
Potem nastąpiła dług przerwa, ponieważ poziom
irytacji i rozczarowania był bardzo wysoki. Wydałam mnóstwo swoich pieniędzy, a
przygotowane podsumowanie powstrzymało mnie przed kolejną falą zakupów. Na
jakiś czas :D Mój dziki ośli upór związany z HTC nie dawał mi spokoju, który
ostatecznie zwyciężył w walce z rozsądkiem. Tym razem wybrałam tylko trzy
nowości, które najbardziej zainteresowały mnie ze względu na właściwości.
Liquid Gold Bogata
emolientowa maska do włosów
Fenek zachwycił mnie od pierwszego użycia! Jest
to gęsta i mocno kremowa konsystencja o dziwnym (!) zapachu, który na szczęście
znika po jakimś czasie. Świetnie wygładza, dociąża i nabłyszcza włosy. Nie
przebija mojego ulubieńca Phitofilos Ziziphus Maschera Illuminante (maska
emolientowa z ekstraktem z głożyny oraz amli) lecz to spotkanie było tak
zaskakująco miłe, że po raz pierwszy od dawna z przyjemnością sięgałam po ten
kosmetyk. Szalenie wydajny,
na tyle, że w rotacji z innymi kosmetykami skończyłam go długo po okresie PAO
(nie zmienił zapachu ani właściwości). Możliwe, że kiedyś jeszcze do niego
wrócę.
Kiedy miałam ochotę na podkręcenie jego właściwości dodawałam do porcji maski dwie łyżki chitosanu w proszku i to dawało mi genialne efekty. W ogóle po tej masce praktycznie nie używałam "bs-a" (odżywka bez spłukiwania), tylko od razu nakładałam ulubiony stylizator, bądź czasami nawet z niego rezygnowałam.
Merhair Bogata
humektantowa maska do włosów
To z kolei moja ulubiona maska humektantowa,
którą stosuję raz na 7-10 dni i widzę, że faktycznie działa, a włosy świetnie
na nią reagują. Stosuję ją wg zaleceń producenta, czyli zostawiam na 20 minut,
po czym zmywam. Podoba mi się gęsta konsystencja, która szybko rozprowadza się
po włosach i niemalże w nie wnika. Szalenie wydajna! Wciąż jeszcze mam pierwsze
opakowanie, zostało może na 3 lub 4 aplikacje, przekroczyłam również PAO i nic
nie wskazuje, by coś działo się z nią nie tak.
Jak dla mnie te daty ważności są zbyt krótkie, choć pewnie gdybym miała
tylko podstawowy zestaw, to byłoby inaczej… Długość oraz gęstość włosów także
ma znaczenie, dlatego jednak nie oceniam relacji cena/pojemność/wydajność.
Curlmelon Odżywczy krem
bez spłukiwania
"Chemia" od pierwszego użycia :D aczkolwiek tak jak
przypuszczałam, zaczęłam używać go zupełnie inaczej.
TO jest dla mnie prawdziwa niespodzianka, ale nie jako "bs",
natomiast jako typowa odżywka/maska do spłukiwania. W przeciwnym razie obciąża
moje włosy bez względu na technikę aplikacji. Zaczęłam traktować ten krem jako
produkt do "wash&go", czyli tak jak lubię najbardziej. Myję włosy
wybranym szamponem i nakładam porcję kremu na czas od 3 do 5 minut, spłukuję i
koniec. Potem zabezpieczam wyłącznie końcówki, rezygnując z jakiejkolwiek
stylizacji. Włosy są nieco niesforne, ale dzięki temu zyskują więcej objętości,
wygładzenia i są niesamowicie jedwabiste w dotyku. Luźne fale ładnie się
układają, nie puszą i zapewniają mi efekt jaki lubię najbardziej przy
minimalnym nakładzie pracy :)
Początkowo podobał mi się jeszcze bardziej niż Liquid Gold, jednak, oceniając
tak na spokojnie, to mogę mieć na półce oba kosmetyki. Liquid Gold jako typową maskę, a krem Curlmelon na szybko w
rotacji, bądź do regularnego stosowania. Pewnie brałabym pod uwagę kolejny
zakup, ale pojawiło się coś innego, a powiem wam, że w tym przedziale
zapanowała prawdziwa klątwa obfitości :)
Myślałam, czy nie zdecydować się na zakup którejś
odżywki z linii Flylight, ale potrzebuję chyba odpocząć do HTC i generalnie
nowości. Te dwa lata zdominowane przez różnego rodzaju zmiany, wywołały niemałą
rewolucję w mojej pielęgnacji włosów i przywiązałam się również do roli ziół
pod kątem kondycjonowania. Opadły też trochę emocje i rozczarowanie. Choć nadal
mają swoje zabarwienie, to ten wpis przygotowałam już na spokojnie i bez
uniesień ;) A ta mieszanka emocji podczas używania kosmetyków i wraz z każdymi
kolejnym zakupem przypominała szaloną karuzelę.
W każdym razie obiecałam sobie podsumowanie tej
przygody i pomimo, że wpis ma swoją długość, to nie mogłam inaczej. Dziękuję za uwagę :)
Redakcja i korekta tekstu: Katarzyna Połoncarz
Kontakt: kat.poloncarz@gmail.com
IG: kp.korekta
Pozdrawiam serdecznie :)
Ale opakowania są naprawdę ładne 😉
OdpowiedzUsuńSzata graficzna to na pewno przemyślane posunięcie :) w końcu mnóstwo z nas kupuje "oczami" :)))
UsuńJa lubię Dragon Wash, to jedyny szampon, oo którym mogę myć włosy co 2 dni. Ale jeżeli używam tylko jego, to po jakimś czasie przesusza mi włosy, mimo stosowania odżywki po każdym myciu. Murky robi mi dziwną "kluchę" z włosów. Nie są po nim sypkie i mam wrażenie, że nie domywa. Dodatkowo, plącze mi włosy i zwyczajnie stosowanie go jest dla mnie nieprzyjemne. Bardzo polubiłam natomiast ich najnowsze odżywki Flylight. Miałam wersję zieloną i fioletową i obie są super, przymierzam się do ponownego zakupu :)
OdpowiedzUsuńNapiszesz coś więcej o swoich włosach, ich potrzebach oraz samych odżywkach? Może przy zakupach Szopa skusiłabym się na którąś z nich tak na dobry początek. Chyba :D
UsuńMoje włosy są średnioporowate, od ucha w dół w kierunku wysokoporowatych, ale nie lubią "przekarmiania". Zbyt bogate maski, albo połączenia typu olejowanie + treściwa maska po myciu, potrafią je obciążyć. Są raczej proste, ale na końcach się bardzo delikatnie falują (przy odpowiedniej stylizacji np. Curlmelonem z HTC jestem w stanie wyciągnąć z nich fale w kształcie takiego dużego S :)). Skóra głowy mocno się przetłuszcza i nie znalazłam jeszcze na to sposobu.
UsuńOdżywka Flylight zielona do włosów średnioporowatych bardzo moje włosy zmiękcza. Są sypkie, błyszczące i elastyczne. Zapach dla mnie raczej neutralny, nie drażni, nie zachwyca. Zreszta nie zostaje na włosach i tak.
Odzywka fioletowa do wysokoporowatych sama po myciu ok, ale nałożona po olejowaniu i myciu już mnie obciążała. Efekt podobny jak po zielonej - włosy sypkie, błyszczące i elastyczne. Bardziej wygładzone, takie ciut cięższe niż po zielonej.
Odzywki i maski nakładam zawsze od ucha w dół, nie testowałam na skórze głowy. Trudno mi też powiedzieć czy podbijają akręt, bo u mnie ten skręt taki wątły :) Chociaż jak stylizowałam Curlmelonem i ugniataniem po Flylight, to fale były piękne i sprężyste. A jak stylizowąłam tak samo, ale po np. masce Keratyna i Winogrona od Anwen, to włosy wyglądały okropnie. Nie wiem, czy to superowość Flylight czy kiepskość Anwen :D