Miał być CUD. Australijska firma o tym zapewnia. Jak wyszło? Zapraszam do lektury:)
Do głównych zalet maski należą: przywracanie i utrzymanie nawilżenia oraz odżywienia. W INCI znajdziemy połączenie emolientów, humektantów oraz ekstraktów roślinnych. Patrząc na ich dobór cały skład przyciąga uwagę.
Sięgnęłam po nią, ponieważ zrezygnowałam z henny na rzecz tradycyjnego farbowania. Głównym powodem była chęć powrotu do brązu, a ten, by zostać przy farbowaniu ziołami jest wymagający. Z uwagi na dominującą siwiznę potrzeba dwuetapowego farbowania i zabawy z indygo oraz innymi dodatkami. Przez ponad 3 lata zabawy z ziołami postanowiłam się z nimi pożegnać. Nie wiem, czy na dobre. Zostawiam sobie uchyloną furtkę.
Włosy mam w dobrej kondycji. Henna na pewno mocno im się przysłużyła i jak na razie po kilku miesiącach farbowania klasyczną farbą nie pojawiły się żadne problemy. Niemniej lubię produkty, które szybko kondycjonują włosy i nie jestem zmuszona do specjalnej obsługi. Jeszcze milej widziane są takie, które nie wymuszają używania stylizatora. Natomiast zdaję sobie sprawę, że to właśnie ten krok stawia kropkę nad „i”. Jednak jest różnica pomiędzy dowolnością działań a koniecznością. Miracle Hair Mask potrzebuje zamknięcia stylizatorem w przypadku moich włosów. W przeciwnym razie są naprawdę mocno spuszone, brakuje im dociążenia. Z jednej strony dostaję dodatkowy połysk, częściowe wygładzenie, ale włosom brakuje ujarzmienia oraz kontroli. Być może połączenie z Miracle Hair Treatment dawałoby lepsze efekty. Nie wiem i nie jestem przekonana do dalszych zakupów. Częściowo dlatego, że nie każdy stylizator zapewnia mi optymalny efekt po użyciu tejże maski. Powstrzymuje mnie również zestaw ulubionych stylizatorów, które do tej pory mnie nie zawodziły. Biorę też poprawkę, że przy wyspiarskiej aurze wilgotność odgrywa jedną z kluczowych ról. Niemniej Eleven Australia Miracle Hair Mask nie zrobiła na mnie większego wrażenia.
Kraj produkcji. Pierwsze i niemałe zaskoczenie. Maska jest produkowana w Chinach. Staram się eliminować takie wybory i na tyle, na ile to możliwe sprawdzać przed zakupem. Pewnie, nie da się tego zredukować na każdym etapie życia, ale tam gdzie mam na to wpływ, robię to. Na stronie firmowej brakuje takiego przekazu, łącznie z tym, że INCI również nie jest podane. Co prawda kontakt z obsługą klienta jest na bardzo dobrym poziomie, to jednak szukanie tego typu informacji uważam, że nie powinno mieć miejsca.Zapach. Kokosowa woń jest intensywna i długo utrzymuje się na włosach. Przypomina mi serię Bumble & Bumble Creme de Coco. Należę do wielbicielek kokosowych aromatów, ale nie tym razem. Przytłacza mnie mdląca woń tego produktu i nie zachęca do stosowania.
Konsystencja. Bardzo gęsta i treściwa. Gładko rozprowadza się w dłoniach, cudownie wnika we włosy. To jest najlepsza część podczas stosowania. Nie ma znaczenia jak mocno mogą być splatane włosy lub też przypominać suchy kokon, maska od pierwszego kontaktu je zmiękcza, nadaje poślizgu i bez problemu można wpleść dłonie we włosy oraz wczesać w nie produkt. Na tym etapie BAJKA. Tak sobie myślę, że to obłędnie doskonały kosmetyk do zastosowania po koszmarnych szamponach Hairy Tale Cosmetics /recenzja/Przy moich obecnych szamponach nie mam takiego problemu jak przy HTC, ale doceniam jej właściwości oraz to, co dzieje się od pierwszego kontaktu z włosami. Mało jest takich produktów, które satysfakcjonują mnie w tym przedziale.
Równie dobrze spłukuje się ją po zastosowaniu, szybko łączy z wodą i w tym momencie czuć już gładkość oraz mięsistość włosów. Bardzo lubię tę część. Po odsączeniu włosów, tutaj moim największym bohaterem są ręczniki Aquis bez większego problemu przeczesuję pasma palcami, następnie sięgam po serum lub stylizator. Nie mogę zostawić włosów bez zamknięcia całego schematu, ponieważ już w trakcie schnięcia (bez względu na udział bądź brak suszarki) włosy zaczynają się puszyć.
Efekt końcowy. Nie jestem w stanie zrezygnować ze stylizatora, ale jeżeli już się na niego decyduję, to nie każdy zapewnia mi efekt jaki lubię oraz potrzebuję. Włosy zdecydowanie potrzebują dociążenia, jednak łatwo też je obciążyć. Tutaj wciąż szukam optymalnego połączenia i wątpię, czy go znajdę. Szybciej zużyję maskę sprawdzając i mieszając dotychczasowe kosmetyki niż kupię specjalnie coś nowego. Nieco frustrujący produkt delikatnie mówiąc. Na pewno zaletą maski jest to, że pomimo puchu, za który odpowiada, włosy wyglądają dobrze. Są błyszczące, wygładzone oraz odbite od nasady.
Częściowym rozwiązaniem dla wykorzystania jej w pełni stał się wariant używania maski jako produktu bez spłukiwania. Co ciekawe, nakładana mała porcja i rozcierana w mokrych dłoniach na lekko ociekające jeszcze wodą włosy przyniosła o tyle dobre rezultaty, że postanowiłam korzystać z tego wariantu. Pomogło w dociążeniu włosów, nadaniu ładnej definicji i dodaniu objętości. Efekt puszenia wciąż jest widoczny, ale na pewno mniej męczący. Dołożenie serum na końcówki spełnia swoje zadanie. Zaskakujące jest to, że w takiej opcji jej zapach nie męczy i jakoś specjalnie nie zostaje na włosach. Możliwe również, że pomaga w tym micro plopping.
Podsumowanie.
Nie żałuję zakupu, ale kosmetyk nie spełnił wszystkich moich oczekiwań. Dodatkowo kraj produkcji nie zachęca do powtórzenia, choć inne ich produkty są produkowane w Australii. Nie mam ochoty zgłębiać tego bardziej. Gdzieś tam w trakcie mojej kosmetycznej przygody straciłam zapał do bycia detektywem. Dopytywania się, wysyłania wiadomości itd. Jestem świadomą, ale zarazem wymagającą konsumentką, która oczekuje podstawowych informacji ze strony producenta. Jeżeli tego nie ma, rezygnuję. Wybór na rynku jest ogromny i decyzja zapada tylko raz, szczególnie przy zakupach przez Internet.
Myślałam, że być może maska dla moich włosów jest zbyt nawilżająca, ale używam zbliżonych produktów i nie są one tak chimeryczne oraz wymagające. Z reguły dołożenie emolientowego stylizatora niweluje problem nadmiernego puszenia, lekkości. Za to stosowana bez spłukiwania pokazała się z zupełnie innej strony. DUŻO lepszej! Co mnie zupełnie zaskoczyło.
Samo zachowanie się maski na włosach w trakcie nakładania to stanowczo za mało, bym mogła zachwycać się jej właściwościami. Na pewno pomogło używanie jej w wersji bez spłukiwania.
Opakowanie w formie saszetki to również słaba propozycja. Beznadziejnie wydobywa się produkt od samego początku, końcówka to koszmar. Z uwagi na konsystencję najlepszy byłby tradycyjny słoik/opakowanie airless z pompką. Wersje salonowe to już duże pojemności, które posiadają pompki. Jedyną zaletą jest funkcjonalność pod kątem różnych mobilnych okazji. W sprzedaży jest również miniatura o pojemności 35ml, którą miałam pierwotnie kupić, ale poniosła mnie fantazja i wiara w obietnice producenta XDCo u Was ciekawego pośród pielęgnacji włosów, czy to z nowości bądź sprawdzonych hitów? Niebawem planuję mały przegląd tego, co znam od dawna i do czego wracam regularnie.
Pozdrawiam serdecznie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.