Pierwszy kwartał za mną i to dobra okazja, by podsumować zużycia, zanim przejdę do prezentacji i omówienia nowości na mojej półce. Uzbierała się (nie)mała gromadka, ale skupię się głównie na tych produktach, którym wcześniej nie poświęciłam więcej uwagi. Stali Czytelnicy z pewnością wyłowią kosmetyki, które przewijają się tutaj regularnie. Ci, którzy trafili tu po raz pierwszy, bez problemu znajdą wcześniejsze wpisy. Zapraszam!
Jednym z moich stałych powrotów są mydła w płynie Le Comptoir du Bain Savon de Marseille – tym razem wersja Poppy, do której chętnie wrócę. Bardzo lubię ją na równi z Fiołkiem – to moje ulubione warianty zapachowe. Nie przesuszają skóry, dobrze oczyszczają i są dostępne w bardzo dobrej cenie. Czego chcieć więcej! Równie mocno lubię emulsję do ciała Ziaja Med Kuracja ultranawilżająca Mocznik 5% – cieszę się, że do niej wróciłam po dłuższej przerwie. Zostaje ze mną! :) Peeling do skóry głowy to z kolei niezawodna Simone Trichology Dermo Capillary Mask – już kiedyś o niej wspominałam, ale być może opublikuję pełną recenzję. Co jakiś czas z przyjemnością wracam też do BYBI Beauty Milk Melt Vegan Oat Milk Cleanser – o nim również można poczytać na blogu. Woda termalna Uriage Eau Thermale to stały punkt programu – zawsze mam ją pod ręką. Do grona powrotów mogę też zaliczyć żel do higieny intymnej Farmona Kora Dębu – zwykle kupuję go w większej ilości, gdy robię zakupy w polskich sklepach. Przypadkowym wyborem okazała się natomiast dość dziwna emulsja Luna Daily The Everywhere Wash – bardzo wydajna, ale bez szczególnych właściwości. Na pewno nie kupię jej ponownie.
Włosy – pielęgnacja, powroty i nowe odkrycia
Dawno temu polecono mi odżywkę odświeżającą kolor włosów Goldwell Color Revive – sięgnęłam po dwa warianty: Cool Brown oraz Warm Brown. W zależności od potrzeb stosuję je osobno lub mieszam. Są naprawdę świetne – używam ich raz w tygodniu, trzymam około 15 minut, a przy codziennym myciu włosów kolor utrzymuje się do kolejnej aplikacji. Dzięki nim z powodzeniem tonowałam również kolor henny, gdy zależało mi na głębszym odcieniu. Mam jeszcze trzy opakowania w zapasie i z pewnością je zużyję, choć nie wiem, czy będę wracać – nie podjęłam jeszcze ostatecznej decyzji co do koloru włosów. Coraz bardziej kusi mnie, by nie tyle ściągnąć kolor, co całkowicie zrezygnować z farbowania.
Do moich powrotów należy także Arganicare Keratin Hair Serum – zużyłam już drugie opakowanie i być może jeszcze kiedyś do niego wrócę, choć aktualnie testuję coś nowego. Na stałe miejsce na mojej półce zasłużył Curlsmith Full Lengths Density Elixir – lubię go i chętnie kupuję ponownie. Obowiązkową podstawą w mojej pielęgnacji włosów pozostaje duet od HAIRMOJI: Juicy Curls (aktywator skrętu) oraz Chill (regenerująca odżywka). O nich opowiem więcej przy innej okazji, ale już teraz mogę powiedzieć: uwielbiam!
Kilka słów należy się także Bumble and Bumble Hairdresser’s Invisible Oil Hydrating Conditioner oraz Ultra Rich Hyaluronic Treatment Lotion. Mam słabość do tej serii – z wyjątkiem szamponu, który wypadł bardzo słabo (co opisałam w poprzedniej części). Odżywka to natomiast absolutne CUDO! Działa świetnie niezależnie od czasu trzymania jej na włosach. Idealna w stylu wash & go – ekspresowo wnika we włosy, daje się łatwo wczesać, a po chwili spłukać. Zapewnia wygładzenie, dociążenie, blask i redukcję puszenia. Teoretycznie takich produktów jest wiele, ale ta pasowała mi pod każdym względem… do czasu, aż poznałam Chill z Hairmoji. Dlatego do B&B już nie wrócę – Hairmoji okazała się jeszcze lepsza!
Jeśli chodzi o Ultra Rich Hyaluronic Treatment Lotion, to nazwa może wprowadzać w błąd – jego konsystencja to lekka emulsja, nieco kremowo-żelowa, bardzo komfortowa i wydajna. Już niewielka ilość wystarczy, by wygładzić włosy, zapobiec puszeniu (szczególnie przy wysokiej wilgotności), ułatwić rozczesywanie i zapewnić ochronę przed ciepłem (choć rzadko sięgam po suszarkę). Może być stosowana przy skórze głowy, choć ja używałam jej głównie jako odżywki bez spłukiwania i stylizatora w jednym. Dobrze współgra z innymi produktami do stylizacji, gdy zależało mi na większej definicji. Wygodne opakowanie z pompką i wydajność sprawiają, że z pewnością jeszcze kiedyś do niej wrócę – w rotacji z Hairmoji Juicy Curls.Na koniec zostawiłam Drunk Elephant Silkamino Mega-Moisturizing Shampoo – naprawdę świetny produkt, do którego miałam ochotę wrócić… gdyby nie największa wada: opakowanie. Szampon ma gęstą, kremową konsystencję i wydobywanie go staje się koszmarem. Ostatecznie trzymałam go do góry dnem i pilnowałam, by nie zmieniał pozycji. Sam szampon działa fenomenalnie – szczególnie dla skóry głowy. Gdy mocno ją przesuszyłam, potrzebowałam czegoś łagodnego, ale skutecznego. Włosy również zyskują. Wrócę… ale tylko jeśli zmienią opakowanie lub naprawdę będę musiała.
Ulubieńcy, powroty i rozczarowania – pielęgnacyjny przeglądMoja miłość do mydeł w płynie od Czterech Szpaków zaczęła się od Korzennej Koli – zapach jest po prostu obłędny! Ale ciekawość zaprowadziła mnie dalej i sięgnęłam po Pieczone Jabłko, które również okazało się cudowne. Obecnie używam wersji Truskawka i Werbena, która również zostaje ze mną na dłużej. Te mydła mają fenomenalną formułę i niepowtarzalne kompozycje zapachowe. Są niezastąpione w kuchni – skutecznie usuwają niechciane zapachy z dłoni, nie przesuszając skóry. A jak wiadomo, podczas gotowania myjemy ręce często. Opakowania z masywnego szkła uważam za duży atut – są estetyczne i trwałe, a pompka sięga produktu do samego końca.
Gillette Satin Care Dry Skin to mój klasyk do depilacji – zawsze do niego wracam. Czasami sięgnę po coś innego, ale szybko przekonuję się, że nie warto eksperymentować. Od czasu do czasu kupuję też antyperspiranty w sprayu – ostatnio był to Sure Advanced Protection Light & Fresh 72H, który naprawdę dobrze się sprawdził. Możliwe, że wrócę, choć najchętniej wybieram klasyczny Dove.
*Zielone Laboratorium Płyn micelarny z wodą miętową trafił do mnie jako dodatek do zakupów. Od dłuższego czasu płyny micelarne służą mi jedynie pomocniczo – do poprawek w makijażu lub zmywania słoczy. Ten był skuteczny, ale nie planuję powrotu.
Zachwyciłam się Oio Lab O-Mega Milk, więc naturalnym krokiem był zakup refillu. Bałam się nieco przelewania ze względu na konsystencję, ale zupełnie niepotrzebnie – poszło sprawnie. Z pewnością będę sięgać po tę formę uzupełniania produktu, bo to wygodne i bardziej ekonomiczne rozwiązanie. Więcej na ten temat pojawi się w pełnej recenzji.
Totalnym nieporozumieniem był zakup dezodorantu w kulce Ziaja Naturalnie Pielęgnujemy, Dezodorant Ochrona anti-odor. Na fali entuzjazmu, że może przypominać produkty od Kosas (dlaczego w ogóle tak pomyślałam?!), kupiłam od razu dwie sztuki. Wiem, że to dezodorant, ale... on nie robi nic. Kiedy zaczęłam go używać, było upalnie, więc pomyślałam, że dam mu szansę jesienią. Minęła zima, a ja męczyłam te dwa produkty do końca. Ma bardzo delikatny zapach, który szybko znika i kompletnie nie maskuje zapachu potu. Plus za brak śladów na ubraniach i łagodne działanie po depilacji. Najbardziej intryguje mnie jednak deklaracja producenta, że „aktywuje się podczas wzmożonej aktywności” – czym to się objawia?! 😄
Na zakończenie – przyjemny powrót do *Sensum Mare Algobody Intensywnie nawilżająco-ujędrniającego balsamu do ciała, który absolutnie uwielbiam za zapach. Ta kompozycja to czysta rozkosz – sprawia, że codzienne używanie balsamu staje się rytuałem. To jeden z niewielu balsamów zapachowych, który faktycznie łączy przyjemne z pożytecznym – działa i relaksuje. Na pewno będę wracać, podobnie jak do kremu do rąk z tej linii (wiem, że dziś nie o nim, ale nie mogłam go nie wspomnieć 😄). Małe opakowanie idealnie sprawdza się w torebce!
Małe aktualizacje i wielkie odkrycia – kosmetyczny miks!Dobrze znane i chętnie kupowane: bareMinerals Pureness Gel Cleanser, Institut Esthederm Osmoclean Pure Cleansing Gel, Skin Science Stem Cell Line Astral Glow i Slurp Laboratories Hydromer Perfecting Shield. Przy czym dwa ostatnie produkty czekają już w kolejce do obszernych wpisów – w pełni na nie zasługują. Jeśli szukacie informacji o żelach do mycia twarzy, to o pierwszych dwóch pisałam już wcześniej – zachęcam do skorzystania z wyszukiwarki na blogu 😊
Mała aktualizacja należy się Oio Lab Superpause, czyli rewitalizującemu kremowi do twarzy. Już dziś wiem, że raczej do niego nie wrócę. Może kiedyś trafi na „ławę rezerwowych”, ale balsam Oskia zrobił na mnie tak duże wrażenie, że po prostu nie widzę sensu powrotu do Superpause.
Prawdziwym hitem okazało się Krave Beauty Oil La La Blemish Balancing, Skin-Soothing Serum. Z pewnością będę jeszcze nie raz o nim pisać, ale dziś chcę tylko pochwalić opakowanie – przemyślane, funkcjonalne i po prostu piękne. Za każdym razem, gdy sięgam po coś od Krave Beauty, doceniam ich dopasowane formuły i świetne opakowania. To przecież mała, niezależna marka – a mogłaby być wzorem dla wielu większych graczy! 💚
Stopniowo zużywam też kosmetyki do włosów, które od dawna mam w swoich zbiorach – staram się je wpleść w codzienną pielęgnację. Nie zawsze jest to łatwe – przestałam wygładzać włosy, są dłuższe niż kiedyś i zwyczajnie nie zawsze mi z nimi po drodze. Jednym z takich produktów jest spray Living Proof Perfect Hair Day (PhD) Body Builder. Z pewnością jeszcze zobaczycie kolejne opakowanie. To dobry kosmetyk: ładnie utrwala, dodaje objętości, pogrubia włosy i odbija je od nasady. Przy bardzo krótkich włosach używałam go nałogowo! Teraz, gdy mam dłuższe włosy i dbam o fale, stosuję go jako produkt wykończeniowy – czasem też utrwalam nim skręt, nakładając odrobinę na dłonie i delikatnie wgniatając we włosy.
Razem z mężem bardzo dobrze wspominamy kultowe StriVectin Advanced Resurfacing Daily Reveal Exfoliating Pads. Były niesamowicie wydajne – mimo wspólnego użytkowania nie zdążyliśmy ich zużyć w ramach PAO. A mimo to, do ostatniego płatka zachowały wilgotność i skuteczność działania. Bardzo wygodne, zwłaszcza podczas wyjazdów. Myślę, że jeszcze kiedyś do nich wrócę.
Za to największym rozczarowaniem wszech czasów okazał się *Basiclab Micellis – żel oczyszczający do skóry naczynkowej i wrażliwej. Dla mnie to jeden wielki rypacz – bardzo nieprzyjemny w użyciu, skończył jako produkt do mycia pędzli. Wiem, że są osoby, które go lubią, ale dla mnie to kompletne nieporozumienie. Sama bym go nie kupiła – to był prezent 😅 Jak się od Was dowiedziałam, to jeden z regularnych gratisów dodawanych do zamówień przez Basiclab – i to również mówi samo za siebie.
Lubię w tym cyklu pokazywać i podkreślać, dlaczego dany produkt zostaje ulubieńcem, więc kolejny widok Eveline Revitalum – skoncentrowanego, zmiękczającego kremu-serum przeciw zrogowaceniom z 10% kwasów glikolowego, cytrynowego i mlekowego, oraz Zielone Laboratorium Aksamitnego kremu do stóp nikogo już pewnie nie zaskoczy 😄 Oba produkty były już omawiane, ale przyznajcie – regularna obecność w zużyciach nie potrzebuje komentarza!Teraz gromadka ulubieńców bez limitu :))
Na wyróżnienie zasługuje Oskia
Midnight Elixir Regenerative & Multi-Peptide Night Serum
– garścią pierwszych wrażeń podzieliłam się już na
Instagramie: klik.
Mam
już kolejne opakowanie (pewnie nie ostatnie), ale z pełną recenzją
jeszcze się wstrzymuję – lubię mieć utrwalone wnioski.
Kremy Skin Science Molecules na noc i Vegeboost Glow Mask Cream Face & Eyes zachwycają mnie na wielu poziomach, jednak z samą firmą i jej wizerunkiem coraz bardziej mi nie po drodze. Nie wiem, czy będę wracać do ich produktów – zostawiam sobie uchyloną furtkę, szukając alternatyw.
Jedną ze stałych pozycji – obok emulsji Double Tenseur – stała się maska pod oczy Sisley Eye Contour Mask, którą recenzowałam na Instagramie: klik. Wciąż ma swoje miejsce w mojej pielęgnacji i cieszę się jej działaniem.
Podobnie z Natural Secrets Lifting Serum, do którego wróciłam po dłuższej przerwie – na pewno sięgnę po nie ponownie jesienią lub zimą. Pełna recenzja dostępna jest na blogu.
Udaną nowością
okazała się też *ampułka
Lynia Pro with
peptides, która
trafiła do mnie zupełnie nieoczekiwanie. Nie jest to nic
spektakularnego, ale miło było ją poznać.
W podsumowaniu
pielęgnacyjnych ulubieńców wspominałam też o *ampułce
Lynia Pro z 15%
witaminą C,
która przypadła mi do gustu bardziej. Myślałam, że to miniatura
– a okazało się, że to pełnowymiarowy produkt. Regularne
kupowanie takich maleństw nie ma dla mnie sensu. Fajne do testów,
ale niekoniecznie na stałe.
Dostałam również
miniatury Basiclab:
serum z trehalozą 10% i
5% peptydem (Nawilżenie i Wypełnienie)
oraz nawilżający emu-żel
z 4% ektoiną, aminokwasami i beta-glukanem (Rewitalizacja i
Ukojenie). Upewniły mnie
tylko w przekonaniu, że to nie
są produkty dla mnie.
Doceniam,
że firma oferuje różne pojemności, ale wolę inne kosmetyki –
uważam je za znacznie bardziej skuteczne.
Jeśli nie przepadacie za kamiennymi gąbkami, omijajcie ją szerokim łukiem!
Chętnie sięgam
po ofertę BBW, a moja Osoba regularnie dba o moje zaopatrzenie
:)
Tym razem zużyłam żele
pod prysznic Bath & Body Works
In The Stars
i Golden Mango Lagoon,
a także krem do ciała
Jolly Gingerbread Village.
Największym
zawodem okazał się właśnie krem – głównie przez niezbyt
trafione nuty zapachowe.
Regularnie wracam do farbki do brwi Refectocil Eyelash and Eyebrow Tint. Tym razem zużyłam dwa kolory: 4 Chestnut i 3 Natural Brown. Na pewno pozostanę wierna wersji brązowej.
W ramach
“zerowania sampli” pożegnałam miniaturę IT
Cosmetics Confidence in a Cream Anti-Ageing Hydrating Moisturiser,
która niestety mnie nie zachwyciła – ostatecznie wylądowała
jako smarowidło do skórek.
To dość gęsty, treściwy krem,
który raczej sprawdziłby się jako ochrona przed zimnem, niż
faktyczne wsparcie pielęgnacyjne.
Z kolei
wyróżnienie należy się próbce Victoria
Beckham Beauty Cell Rejuvenating Power Serum
– trafiło w moje gusta i potrzeby w punkt.
Świetnie
współgrało nie tylko z Victoria
Beckham x Augustinus Bader Cell Rejuvenating Priming Moisturiser
Original, ale i z innymi
produktami.
Wciąż rozważam zakup pełnowymiarowego
opakowania… choć prawda jest taka, że ono i tak pewnie do mnie
trafi – nie daje mi spokoju.
Moja pielęgnacja ciała nie istnieje bez dezodorantu w kulce Kosas Chemistry AHA Serum Deodorant Beachy Clean. Pisałam o nim wielokrotnie, więc bez problemu znajdziecie szczegóły.
Podobnie jest z Arkana Snow Fungus Mask — zostawiłam sobie jedno opakowanie "ku przypomnieniu", bo to naprawdę świetny produkt o działaniu kojąco-łagodząco-naprawczym. Teraz potrzebuję jej rzadziej, ale nadal zdarza mi się do niej wracać.
Już od dłuższego czasu nie zmagam się z nadmierną suchością skóry, więc ponownie sięgnęłam po La Roche-Posay Lipikar Baume Light AP+M. Kiedyś wspominałam o nim na Instagramie — to znacznie lżejsza wersja klasycznego Lipikara, i bardzo się cieszę, że powstała. Świetny balsam, do którego na pewno będę regularnie wracać.Ogromnym rozczarowaniem okazała się Ph. Doctor Delikatna Emulsja do Mycia Twarzy — niestety, ze względu na fatalny zapach wynikający z surowców, nie byłam w stanie jej używać. Nie chcę się powtarzać, więc odsyłam do wpisu na Instagramie: link
Rozstaję się także z Sensum Mare Algopro Nawilżająco-Odbudowującą Esencją, o której niedawno pisałam więcej. Myślę, że znajdzie swoich fanów :)
Kiedyś regularnie kupowałam Institut Esthederm Eau Cellulaire — nadal doceniam jej właściwości, ale nie czuję już potrzeby sięgania po nią tak często. Mimo to, od czasu do czasu — czemu nie? To wciąż jedna z fantastycznych opcji na upalne lato. Poświęciłam jej wpis na Instagramie: link
Szampon, który długo był stałym bywalcem mojej półki, to Hairmax Density Haircare Stimul8 Shampoo. Teraz jednak zyskał konkurencję w postaci Cantabria Labs IRALTONE Fortifying Shampoo, którym jestem absolutnie zachwycona. Ale ciii… nie zapeszajmy :)))
Jednym z moich podstawowych, wielozadaniowych produktów stał się Ectokrem — lubię mieć go zawsze pod ręką. Pełna recenzja znajduje się na blogu.
Moja skóra nadal jest mieszana, choć strefa T nie jest już tak aktywna jak kiedyś. Mimo to bibułki matujące z Inglota wciąż należą do najlepszych na rynku i mam do nich w miarę łatwy dostęp. Pisałam kiedyś, dlaczego tak uważam — i to zdanie się nie zmienia.
Płatki kosmetyczne kupuję bardzo rzadko, ale kiedyś przy zakupach otrzymałam Koh Gen Do Pure Cotton i absolutnie mnie oczarowały. Co prawda, gdy potrzebuję, sięgam po dostępne dla mnie DHC Silky Cotton - Cosmetic Pad, jednak wariant KGD zdecydowanie zachęcił mnie do powrotu, jeśli tylko znów będą dostępne. Są niezwykle miękkie, delikatne i nie chłoną zbyt dużo produktu. Na plus zasługuje również ich rozmiar — jeden płatek można z powodzeniem przeciąć na pół. Zachęcona przez koleżankę @crumbsofbeauty wcieliłam w życie eliminację sampli perfum — i przyznaję, że poszło nadzwyczaj dobrze. Nawet nie sądziłam, że w ciągu kilku tygodni uda mi się zapełnić całe pudełko zużytymi fiolkami. Udało mi się nie tylko odgruzować z nadmiaru tego typu próbek, które samoistnie i zupełnie poza kontrolą rozmnożyły się w szalonym tempie, ale też odświeżyłam znajomość z kilkoma zapachami. Niektóre porządnie przetestowałam, upewniając się co do zakupu. Z drugiej strony wciąż trzymam kilka fiolek na różne mobilne okazje. Są też zapachy, których nie lubię nosić, ale lubię je… wąchać :) W każdym razie jestem z siebie dumna, że udało się zrealizować ten mały plan. Coraz rzadziej też korzystam z darmowych próbek przy zakupach i staram się ograniczać je do minimum.Kiedyś uwielbiałam Givenchy Irresistible EDP i byłam nimi absolutnie zachwycona (KLIK ). Jednak z czasem zaczęłam sięgać po nie coraz rzadziej, aż w końcu zupełnie poszły w kąt. Po dłuższej przerwie dałam im jeszcze jedną szansę i przekonałam się, że… nie mogę ich znieść na sobie. Zapach nadal mi się podobał, ale już nie na tyle, by nosić go na skórze. Ostatecznie skończyły jako sprej do łazienki i na korytarz — lubiłam, jak ta woń wypełnia dom, więc tak właśnie zostały… perfumami do wnętrz. Zostało po nich miłe wspomnienie i ładne zdjęcie :) Na koniec zostawiam prawdziwą wisienkę na torcie, czyli małą część kolorówki.
Obiecałam
sobie, że w tym roku postaram się być bardziej sumienna w jej
omawianiu. W ostatnich miesiącach sporo zmieniło się w moich
preferencjach – również pod wpływem analizy kolorystycznej.
To
wszystko przekłada się na bardziej świadome wybory: mniejsze
zakupy, większą dbałość o dopasowanie nie tylko kolorystyczne,
ale też formulacyjne,
dostosowane do potrzeb i kondycji skóry.
I to mnie
naprawdę cieszy. Nawet bardziej, niż się spodziewałam.
Taka
mała rewolucja – ale z dużym efektem. Pomyślałam, że to będzie
idealna okazja do podsumowania wrażeń i podzielenia się
przemyśleniami :)
Spotkanie z Celia Pomadka Utlenialna nr 4 to niczym powrót do zamierzchłej przeszłości :)) Kiedyś był na nią prawdziwy szał, później testowałam podobny produkt od Barry M, a teraz — ponownie Celia. Ten trzeci raz tylko upewnił mnie, że to nie są kosmetyki dla mnie. Kolor, który na moich ustach zmienia się w neonową fuksję, zupełnie mi nie odpowiada. Teoretycznie można go mieszać z innymi produktami, nakładać coś dla złagodzenia lub podbicia koloru… ale szczerze mówiąc, po prostu mi się nie chce ;) Wolę od razu sięgnąć po konkretny kosmetyk, który spełnia moje oczekiwania. Jako ciekawostka — tak. Do regularnego używania — absolutnie nie. Nie zużyłam jej do końca, dawno przekroczyła PAO, więc się żegnamy :)
Inglot Eye Shadow Keeper to jedna z moich ulubionych baz pod cienie — zużyłam już kilka opakowań. Jedno nadal mam w użyciu, ale obecnie rotuję je z dwoma innymi i na razie nie planuję powrotu. Liczę jednak, że firma utrzyma jej jakość, a jeśli pojawią się zmiany — to tylko na lepsze.
Nyx Fat Oil Lip Drip w odcieniu Status Update to błyszczyk, z którym się właśnie żegnam, ale który naprawdę polubiłam — zarówno za kolor, jak i właściwości. Choć opakowanie i aplikator nie należą do najbardziej higienicznych, nadal mam ochotę wracać do niego od czasu do czasu.
Laneige Lip Glowy Balm Berry zachwycił mnie zapachem i BARDZO! Naprawdę bardzo! Żałuję tylko, że nie ma równie przyjemnego posmaku. Uwielbiam, gdy produkty do ust pachną i smakują tak samo apetycznie. To dla mnie dodatkowy atut. Co do właściwości — może nie są aż tak wyjątkowe, jak obiecuje producent, ale konsystencja, sposób „zachowania” na ustach i końcowy efekt bardzo mi się podobają. W promocyjnej cenie warto się skusić :)
Eveline Cosmetics Advance Volumiere Concentrated Eyelashes Serum 3w1 to już klasyk — baza pod tusz, którą znam od dawna i co jakiś czas kupuję. Nie jest to może produkt wyjątkowy, ale w roli bazy sprawdza się świetnie. To budżetowa alternatywa, gdy akurat nie sięgam po mojego ulubieńca z Diora. Tym razem uratowała tusz Zalotka z Glam Shopu. Mam z nim dość mieszane uczucia — od początku sprawiał problemy: choć nowy i świeżo odpakowany, szczoteczka z trudem nabierała produkt, a sam tusz mocno się osypywał w ciągu dnia. Okazał się zbity, niemal suchy. Dopiero po wyciągnięciu stopera udało mi się go dobrze rozmieszać. Dopiero wtedy baza Eveline poprawiła jego trwałość. Nawet używając innej szczoteczki, tusz nie trzymał się moich rzęs. Dzięki bazie zyskał drugie życie.
Kolor tuszu jest ciekawy — to głęboka, ciepła czerwień wpadająca w brąz, jednak trzeba uważać: potrafi podkreślić zmęczenie oczu. Zupełnie inny efekt daje Maybelline Lash Sensational Mascara Burgundy Brown (cudowna!) czy Sky High Burgundy Haze — te bardzo mi odpowiadają. Rozczarowaniem okazała się za to Sky High Plum Twilight, która miała zbyt słaby pigment, a tusz potrzebował takiego samego wsparcia jak Zalotka.
Z pewnością będę wracać do Eveline Variete Lashes Show Full Volume Ultra-Length Mascara Brown, którą dostałam w prezencie. Dzięki niej po długiej przerwie wróciłam do kolorowych maskar. Nie jest mistrzynią trwałości, ale za tę cenę mogę ją z powodzeniem kupować co miesiąc i cieszyć się pięknym brązem, który dodatkowo pogrubia i zagęszcza rzęsy.
Got2b Glued 4 Brows Strong Hold Brow Gel to żel (a raczej klej) do brwi, który opisywałam na Instagramie: link. Kiedy potrzebuję mocnego, a zarazem naturalnego utrwalenia, nie znam lepszego produktu w tej kategorii. Mam już kolejne opakowanie i na pewno nie ostatnie. Ładnie pachnie, nie zostawia śladów na włoskach, ma wygodną szczoteczkę i jest łatwo dostępny. Do tego przystępna cena. Same plusy :)
Zużyłam podkład Chanel Les Beiges Healthy Glow Foundation Hydration and Longwear. Prawie — bo jak się okazało, została całkiem spora porcja (widoczna na zdjęciu), której pompka już nie zaciągała, a najlepszym rozwiązaniem było jej wyjęcie. Opakowanie się nie rozkręca, co w takim przypadku stanowi zdecydowaną wadę. Przez chwilę korzystałam z resztek w zastępczym opakowaniu, ale uznałam, że to zbyt uciążliwe. Wspominam o tym, ponieważ naprawdę są opakowania, które utrudniają zużycie produktu do końca — a przecież płacąc za niego, chcemy wykorzystać go w pełni, prawda?
Samym podkładem kiedyś się zachwycałam KLIK Dziś raczej już do niego nie wrócę. Głównie dlatego, że zmieniły się moje preferencje — staram się zużyć to, co mam, by zostawić sobie maksymalnie jeden, dwa podkłady, dopasowane do okresu jesienno-zimowego i specjalnych okazji. Coraz częściej sięgam za to po korektor, który stał się moją bazą — zwłaszcza odkąd poznałam genialny Natasha Denona Hy-Glam Concealer.
Akcja „zerowanie” nie tylko pomogła mi ogarnąć, co naprawdę zużywam, ale też lepiej trzymać w ryzach zakupowe zapędy (przynajmniej czasami 😅). Oczywiście nie obyło się bez rozczarowań – ale hej, nie wszystko da się przewidzieć! Za to te produkty, do których aż chce się wracać, to prawdziwe perełki i to one budują moją pielęgnacyjną bazę. Mam nadzieję, że ten przegląd będzie dla Was choć trochę pomocny, a może nawet skusi do własnych testów. Bo wiecie – kosmetyczne odkrycia to czasem czysta radość! 💫
* oznacza produkt, który dostałam w ramach prezentu bądź wymiany
Pozdrawiam serdecznie :)
Bardzo dziękuję. Coż ja bym bez Ciebie zrobiła, błądziła jak dziecko we mgle, a tak mam wszystko co mi trzeba, podane na tacy :)
OdpowiedzUsuń